Dobrze zbudowany chłopak w zniszczonej czarnej skórzanej kurtce i czarnych dżinsach kulił się w kącie piwnicy. Czekał na nas. W ręku trzymał łom. Nagle podskoczył, wywijając żelastwem nad głową. Warczał jak zwierzę. To musiał być Irwin Snyder, ten sam, który zeszłej nocy zabił swoich rodziców. Miał dopiero siedemnaście lat. Co mu strzeliło do głowy?
Wyszczerzył złote kły i błysnął czerwonymi oczami. Też nosił szkła kontaktowe. W nosie i brwiach połyskiwało mu co najmniej tuzin maleńkich, złotych i srebrnych kółeczek. Był muskularny i mierzył prawie metr osiemdziesiąt. Musiał brylować na boisku, zanim na dobre nie porzucił szkoły.
Wciąż warczał. Nawet nie zauważył, że stoi w cuchnącej kałuży zastałej wody. Miałem wrażenie, że oczy wpadły mu gdzieś w głąb czaszki.
– Precz! – krzyknął. – Sami nie wiecie, w jakie gówno się wpakowaliście! Nic wam do tego! Spierdalać! Won z naszego domu!
Groźnie kołysał ciężkim, zardzewiałym łomem. Staliśmy nieruchomo. Chciałem usłyszeć jak najwięcej, co miał nam do powiedzenia.
– Co to za gówno? – zapytałem.
– Wiem, kim jesteś! – wypalił, aż się zapluł. Dyszał w morderczym szale. Był naćpany do nieprzytomności.
– Kim? – spytałem. Skąd mógł wiedzieć?
– Pieprzony Cross – wycedził i w obłąkanym uśmiechu odsłonił metalowe zęby. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy usłyszałem tę odpowiedź. – Reszta to pieski z FBI. Wszystkim wam warto dobrać się do dupy! I tak się stanie. Cross… Krzyż… – zakpił. – Tu nie miejsce dla krzyża.
– Dlaczego zabiłeś rodziców? – spytał Kyle, stojący po drugiej stronie schodów.
– Dałem im wolność! – zarechotał Snyder. – Teraz bujają w obłokach.
– Bzdury – mruknąłem. – Wcale w to nie wierzę. Znów warknął jak pies na łańcuchu.
– Mądrala z ciebie – rzucił z uznaniem.
– Po co ich gryzłeś metalowymi kłami? Co widzisz, patrząc na tygrysa? – zadałem dwa pytania naraz.
– Znasz prawdę, bo inaczej w ogóle byś nie pytał! – odparł i wybuchnął śmiechem. Prawdziwe zęby miał pożółkłe i poplamione nikotyną. Na jego brudnych czarnych dżinsach znać było jakieś szare smugi, jakby popiołu. W skórzanej kurtce brakowało nitów. W piwnicy cuchnęło starym, zepsutym mięsem. Co oni tu wyprawiali? W gruncie rzeczy, wolałbym tego nie wiedzieć.
– Dlaczego zabiłeś rodziców? – powtórzyłem pytanie Kyle’a.
– Chciałem być wolny! – wrzasnął. – Chciałem iść śladem Tygrysa!
– Kim jest Tygrys? Co to wszystko znaczy? Popatrzył na mnie rozbieganym wzrokiem.
– Dowiesz się, i to niedługo. Ale będziesz tego żałował. Rzucił łom i sięgnął do kieszeni. Skoczyłem na niego. Miał nóż w prawej dłoni. Zrobiłem szybki unik, żeby mnie nie trafił.
Nie zdążyłem; ostrze rozharatało mi rękę. Zabolało jak wszyscy diabli. Snyder wydał okrzyk triumfu. Znów ruszył na mnie. Szybki, zwinny i silny.
Za drugim razem zdołałem wytrącić mu nóż z ręki, ale mnie ugryzł w prawe ramię. Celował w szyję! W tej samej chwili dopadł go Kyle i dwaj pozostali.
– Cholera jasna! – ryknąłem z bólu. Uderzyłem chłopaka w twarz. Tylko mocniej zacisnął zęby. Teraz na mojej dłoni. Boli!
Federalni mieli sporo kłopotów, żeby go obezwładnić. Bali się, że ich też pogryzie. Snyder rzucał się jak oszalały i miotał na nas przekleństwa.
– Teraz należysz do nas! – wrzasnął w moją stronę. – Witaj w klubie! Ciesz się! Może spotkasz Tygrysa? – zawył i wybuchnął śmiechem.