Rozdział 87

Od budynków dzieliło nas jakieś czterysta metrów. Nie mieliśmy gdzie się schować na płaskiej, otwartej przestrzeni. Tu zabito Jamillę? – przemknęło mi przez głowę.

– Może wciąż żyje – szepnął Kyle, jakby czytał w moich myślach. Co jeszcze wiedział? Co ukrywał?

– Zastanawiałem się nad postępowaniem braci Alexander – powiedziałem. – Nigdy nie grzeszyli przesadną ostrożnością. Charles i Daniel na odwrót, starannie zacierali ślady. Mordowali przez jedenaście lat i nikt ich nie złapał. Ba, nikt ich nawet o to nie podejrzewał.

– Sądzisz, że nowy Pan zastawił na nich pułapkę?

– Raczej tak. Zauważ, że kolejnych morderstw dokonano we wszystkich miastach na trasie tournće. To była już robota braci. Pan chciał, byśmy złapali Charlesa i Daniela.

– To po co ich zabito w Nowym Orleanie?

– A jeśli mamy do czynienia z parą psychopatów? Mogli to zrobić na konkretny rozkaz. Trzeba zapytać Pana.

– Są przekonani, że nikt ich nie powstrzyma. I tu się mylą – rzekł Kyle. – Już po nich.

W tej samej chwili spotkała nas niespodzianka. Drzwi domu nagle stanęły otworem i na podwórko wyszło kilku mężczyzn ubranych na czarno. Braci wśród nich nie było. Wsiedli do samochodów, parkujących zygzakiem obok na trawniku i podjechali pod główne wejście.

Kyle natychmiast sięgnął po krótkofalówkę.

– Przygotować się – rzucił do snajperów schowanych wśród skał za nami.

– Kyle – szepnąłem – pamiętaj o Jamilli. Nie odpowiedział.

Ktoś znów otworzył drzwi. Z domu wysunęły się ciemne postacie, ubrane w płaszcze z kapturem. Szły parami.

W każdej parze jeden z idących trzymał pistolet wymierzony w głowę drugiego.

– O, cholera – zakląłem pod nosem. – Wiedzą o nas. Nie wiedzieliśmy, kto jest kim, i czy naprawdę prowadzą zakładników. Próbowałem rozpoznać Jamillę, choćby po sposobie chodzenia. Była z nimi? Wciąż żyła? Poczułem ogromny ciężar na sercu. Nigdzie jej nie widziałem.

– Ruszamy. Teraz! – zakomenderował Kyle przez radio. – Naprzód. Naprzód!

Zakapturzone postacie dochodziły już do samochodów. Jeden z zakładników nagle osunął się na ziemię. Tylko jeden.

– To ona! – zawołałem.

– Zlikwidować drugiego z pary! – warknął Kyle. Huknął strzał. Zakapturzony zwalił się na ziemię. Zbiegliśmy stromym wzgórzem w kierunku zabudowań.

Niektórzy z mieszkańców rancza zaczęli do nas strzelać. Nikogo nie trafili. Federalni nie odpowiedzieli ogniem.

Potem rozległy się strzały na wzgórzach. Kilku zakapturzonych leżało na ziemi, zabitych lub rannych. Inni podnieśli ręce na znak, że się poddają.

Wciąż wpatrywałem się w tę postać, którą uznałem za Jamillę. Wstała z trudem, zachwiała się i omal znów nie upadła. Kaptur zsunął się jej z głowy. To naprawdę była Jamilla. Popatrzyła na wzgórza i też uniosła ręce.

Pędziłem do niej co sił w nogach. Rozejrzałem się, szukając braci – i Pana.

Podbiegłem do Jamilli. Masowała obolały przegub. Drżała na całym ciele, więc okryłem ją swoją kurtką.

– Wszystko w porządku?

– Nie wiem. Powiesili mnie na belce. Co za niewiarygodna scena… Nie uwierzysz. Och, Alex, myślałam, że nie żyję!

– Gdzie Pan? – spytałem.

– Może w środku. Tam chyba jest drugie wyjście.

– Rozejrzę się. Ty zostań tutaj. Pokręciła głową.

– Nigdy w życiu. To rewanż. Idę z tobą.

Загрузка...