Owej niedzieli kolację Piotra przyniesiono dokładnie o szóstej. Ciężkie chmury zwieszały się nad Delainem, a temperatura zaczęła spadać, lecz wiatr jeszcze się nie zerwał i nie padał też śnieg. Po drugiej stronie placu, drżąc z zimna w skradzionym białym fartuchu kuchcika, stał zdenerwowany Dennis, ukryty w najgłębszym cieniu, jaki mu się udało znaleźć, zapatrzony w pojedynczy bladożółty kwadrat światła na szczycie Iglicy – okno Piotra.
Więzień oczywiście nie miał pojęcia, że Dennis czeka – myślał głównie o tym, że bez względu na to, czy przeżyje, czy nie, je teraz swój ostatni posiłek w celi więziennej. Składał się on jak zwykle z twardego, słonego mięsa, na pół zgniłych kartofli i wodnistego piwa, ale zje wszystko. W ostatnich trzech tygodniach odżywiał się skąpo i przeznaczał całe dnie, oprócz czasu, kiedy pracował na warsztacie tkackim, na ćwiczenia – przygotowywanie fizyczne. Dziś jednak spożył wszystko, co mu przyniesiono. W nocy będzie potrzebował całej swojej siły.
Co się ze mną stanie? – pomyślał siadając przy stoliku i podnosząc serwetkę przykrywającą posiłek. Dokąd mam iść? Kto mi udzieli schronienia? Ktokolwiek? Mówi się, że należy zdać się na bogów… ale ty, Piotrze, chyba już w tym przesadziłeś.
Przestań. Będzie to, co ma być. A teraz jedz i więcej się nie zastanawiaj nad…
Ale tu jego niespokojne myśli urwały się, bo gdy strzepnął serwetkę, poczuł lekkie ukłucie, jakby oparzyła go pokrzywa.
Marszcząc brwi spojrzał w dół i zobaczył maleńką kropelkę krwi na czubku palca wskazującego prawej ręki. Pierwsza myśl Piotra pobiegła do Flagga. W bajkach na ostrzu igły zawsze znajdowała się trucizna. Może został właśnie otruty przez czarnoksiężnika. To przyszło Piotrowi do głowy w pierwszej chwili, i wcale nie było takie głupie. W końcu Flagg już kiedyś użył trującej substancji.
Piotr podniósł serwetkę i zobaczył, że przypięto do niej coś niedużego, zwiniętego i trochę usmarowanego… i błyskawicznie umieścił sobie ją z powrotem na kolanach. Przybrał spokojny wyraz twarzy, ukrywając całkowicie szalone podniecenie, jakie go ogarnęło na widok listu przyczepionego do serwetki.
Rzucił niedbale okiem w stronę drzwi, przejęty nagłym lękiem, że zobaczy jednego ze strażników – a może nawet samego Besona – przyglądającego mu się podejrzliwie. Ale nie ujrzał nikogo. Książę stanowił przedmiot ciekawości zaraz potem, gdy znalazł się w Iglicy i wtedy gapiono się nań zachłannie, jakby był rzadką rybą w akwarium – niektórzy z pilnujących go przyprowadzali nawet swoje dziewczyny, żeby sobie popatrzyły na morderczego potwora (a gdyby ich na tym złapano, sami znaleźliby się za kratkami). Ale Piotr zachowywał się jak wzorowy więzień i szybko przestał być obiektem zainteresowania. W chwili obecnej nikt na niego nie patrzył.
Zmusił się, żeby zjeść cały posiłek, chociaż zupełnie stracił apetyt. Wolał nie narażać się na najmniejsze nawet ryzyko wzbudzenia podejrzeń – zwłaszcza teraz. Nie miał pojęcia, od kogo pochodził list ani jaka jest jego treść czy też dlaczego wzbudził w nim takie podniecenie. Lecz fakt, że przyszedł on zaledwie kilka godzin przed planowaną próbą ucieczki, wydawał mu się proroczy. Co jednak miał on zwiastować?
Gdy wreszcie skończył jedzenie, znów popatrzył na drzwi, upewnił się, że judasz jest zamknięty, a potem poszedł do sypialni trzymając niedbale serwetkę w ręku, zupełnie jakby o niej zapomniał. Znalazłszy się z dala od ewentualnych ciekawych oczu odpiął list (ręce trzęsły mu się tak, że znowu się ukłuł) i rozwinął go. Kartkę zapisano ciasno po obu stronach pismem niezgrabnym i jakby dziecinnym, ale dającym się odczytać. Najpierw spojrzał na podpis… i oczy zaokrągliły mu się ze zdumienia. Na dole kartki widniało: Dennis – twój pszyjaciel i sługa na wieki.
– Dennis? – mruknął Piotr tak zdumiony, że nie zauważył, iż mówi na głos. – Dennis?
Wrócił do listu, którego nagłówek przyprawił go o przyspieszone bicie serca. Brzmiał on: Królu i Panie,