28

Owego wieczoru, gdy Flagg poszedł do apartamentów króla Rogera z kielichem zatrutego wina, Tomasz odważył się podglądać po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. A miał po temu ważne powody.

Pewnej nocy, jakieś trzy miesiące wcześniej, Tomasz nie mógł zasnąć. Kręcił się i przewracał na łóżku, aż usłyszał, że straż nocna ogłasza jedenastą. Wtedy wstał, ubrał się i wyszedł ze swych komnat. Mniej niż dziesięć minut później patrzył na bawialnię swego ojca. Myślał, że może już śpi, ale tak nie było. Roland nie spał i był bardzo, bardzo pijany.

Tomasz widział ojca w stanie upojenia już niejeden raz, ale nigdy nawet w przybliżeniu aż do tego stopnia. Chłopiec był przestraszony i mocno oszołomiony.

Są ludzie mający o wiele więcej lat niż Tomasz w owym czasie, którzy hołubią pogląd, że na starość się łagodnieje – że osoba starsza jest siedliskiem łagodnej mądrości, łagodnej opryskliwości lub sprytu albo może łagodnego zmieszania i zgrzybiałości. Przyznają starości te cechy, ale nie spodziewają się ognia. Mają złudzenie, że po siedemdziesiątce wszelki ogień zamienił się już w popiół. Może to i prawda, ale tej nocy Tomasz odkrył, że popiół czasami też potrafi buchnąć płomieniem.

Ojciec szybkim krokiem przemierzał swoją bawialnię powiewając szlafrokiem na futrze. Szlafmyca mu spadła, a resztki włosów zwisały w potarganych puklach, przede wszystkim w okolicach uszu. Nie zataczał się tak, jak to miewało miejsce zazwyczaj, poruszając się ostrożnie i macając przed sobą ręką, żeby nie wpadać na meble. Maszerował jak żeglarz, ale nie zataczał się. Wpadłszy na jedno z krzeseł o wysokich oparciach, które stało przy ścianie pod wyszczerzoną paszczą rysia, Roland odrzucił je na bok z rykiem, od którego Tomaszowi ścierpła skóra. Zjeżyły mu się włoski na rękach. Krzesło przeleciało przez całą szerokość i uderzyło w przeciwległą ścianę. Oparcie z grabowego drewna pękło pośrodku – straszliwe pijaństwo przywróciło królowi siły lat męskich.

Popatrzył na głowę rysia o czerwonych błyszczących oczach.

– Ugryź mnie! – ryknął. Jego ochrypły głos sprawił, że Tomasz znów się skulił. – Ugryź mnie, czego się boisz? Zejdź z tej ściany, Craker! Skacz! Oto moja pierś! – Szarpnięciem rozpiął szlafrok ukazując chudy tors. Wyszczerzył swych kilka zębów do zębatej paszczęki Crakera i podniósł głowę. – Oto mój kark! No, skacz! Uduszę cię gołymi rękoma! Wydrę ci twoje cuchnące flaki!

Stał przez chwilę z gołym torsem i podniesioną głową sam wyglądając jak zwierzę – stary, osaczony samiec, który nie ma innej nadziei, jak tylko umrzeć z godnością. A potem odwrócił się, poszedł dalej zatrzymując się tylko, żeby pogrozić pięścią głowie niedźwiedzia i obrzucić go stekiem przekleństw tak okropnych, że Tomasz, kulący się w ciem-ciach, bał się, iż oburzony duch zwierza zstąpi, ożywi wypchaną głowę, a potem rozszarpie ojca na jego oczach.

Ale Roland już stamtąd odszedł. Chwycił kufel, opróżnił go, a potem odwrócił się z ociekającym piwem podgardlem. Cisnął srebrnym naczyniem w poprzek pokoju z taką siłą, że gdy trafiło w kamienny róg kominka, w metalu powstała szczerba.

Teraz ojciec zbliżał się do niego odrzucając na bok kolejne krzesło, a potem kopnięciem bosej stopy pozbywając się z drogi stołu. Podniósł oczy… i napotkał wzrok Tomasza. Tak – oczy ich spotkały się. Tomasz czuł to i szary, mdlący strach przepełnił go niczym lodowaty oddech.

Ojciec zbliżył się do niego z godnością, jego pożółkłe zęby wyszczerzyły się, resztki włosów opadły na ramiona, a piwo ciekło mu z kącików ust na brodę.

– Ty – szepnął strasznym głosem Roland. – Czemu się na mnie gapisz? Co masz nadzieję zobaczyć?

Tomasz zamarł. Złapał mnie, przeszło mu przez myśl. Złapał mnie; na wszystkich bogów przeszłych i przyszłych, złapał mnie i jak nic skaże na wygnanie!

Ojciec stał wbijając wzrok w wypchaną smoczą głowę. Czując się winny Tomasz był pewien, że ojciec mówi do niego, ale okazało się, że Roland przemawiał tylko do Dziewięciaka, podobnie jak i do innych głów. Ale skoro Tomasz widział przez przyciemnione szklane oczy, tak samo ojciec musiał też przez nie coś dostrzegać. Gdyby Tomasz nie skamieniał ze strachu, być może uciekłby w panice – a gdyby zostało mu dosyć przytomności umysłu, żeby zostać na miejscu, poruszyłby na pewno oczyma. A gdyby Roland zobaczył, że oczy się ruszają, cóż wtedy by pomyślał? Że smok wraca do życia? Może. Zważywszy stan, w jakim się znajdował, jest to całkiem prawdopodobne. Gdyby Tomasz wtedy tylko mrugnął, Flagg nie potrzebowałby używać trucizny. Król, stary i słaby, mimo chwilowego powrotu sił wywołanego alkoholem najprawdopodobniej umarłby ze strachu.

Roland nagle skoczył do przodu.

Czemu się na mnie gapisz? – krzyknął, a w swym zamroczeniu myślał, że przemawia do Dziewięciaka, ostatniego smoka Delainu, ale oczywiście Tomasz nie mógł tego wiedzieć. – Czemu się tak na mnie gapisz? Robiłem, co mogłem, zawsze robiłem, co mogłem! Czy ja o to prosiłem? No, czy ja o to prosiłem? Odpowiedz mi, do cholery! Robiłem, co mogłem i co się ze mną stało! Popatrz na mnie! – Szeroko rozchylił szlafrok ukazując ciało o skórze pokrytej czerwonymi, wywołanymi przez alkohol plamami. – Popatrz na mnie! – krzyknął jeszcze raz, a potem łkając opuścił głowę i popatrzył na siebie.

Tomasz nie mógł tego więcej znieść. Z trzaskiem zasunął klapki za szklanymi oczami smoka w tej samej chwili, gdy ojciec oderwał wzrok od Dziewięciaka, żeby popatrzeć na swoje starcze ciało.

Potykając się i obijając o ściany Tomasz pobiegł czarnym korytarzykiem, z rozpędu wpadł na zamknięte drzwi, uderzył w nie głową i padł bez czucia. Po chwili poderwał się, nie zauważając, że krew z rozciętego czoła spływa mu po twarzy, i rzucił się na tajną dźwignię, aż drzwi stanęły otworem. Wypadł na korytarz, przez moment nawet nie pamiętając, żeby sprawdzić, czy kogoś na nim nie ma. Przed oczyma miał tylko wściekłe, przekrwione oczy ojca, a w uszach jego krzyk: „Czego się na mnie gapisz”?

Nie mógł wiedzieć, że jego ojciec zdążył już zapaść w głęboki pijacki sen. Obudziwszy się następnego ranka Roland stwierdził, że leży na podłodze, a pierwszą rzeczą, jaką uczynił, mimo że bolała go wściekle głowa i całe potłuczone ciało (Roland był o wiele za stary na takie wyczyny), było rzucenie okiem na głowę smoka. Rzadko miewał sny po pijanemu – zazwyczaj zapadał się w lepką ciemność. Ale tej nocy zdarzył mu się okropny sen: szklane oczy w smoczej głowie poruszyły się i Dziewięciak wrócił do życia. Czerw zionął na niego swym morderczym, płomiennym oddechem, a chociaż Roland ni zobaczył ognia, czuł, że ciało rozpala mu się od środka.

Mając ten sen świeżo w pamięci drżał na myśl o tym, co może zobaczyć nad głową. Ale wszystko było tak jak zwykle. Pysk Dziewięciaka wykrzywiał okropny grymas, jego rozdwojony język zwieszał się między zębami prawie tak długimi jak słupy ogrodzeniowe, a zielonozłote oczy bezmyślnie patrzyły na ścianę komnaty. Nad tym wspaniałym trofeum zwieszał się skrzyżowany ceremonialnie wielki łuk Rolanda i strzała Młot na Wrogów o grocie wciąż czarnym od smoczej krwi. Powiedział raz Flaggowi o tym straszliwym śnie, ale ten tylko skinął głową i przybrał bardziej niż zwykle zamyślony wyraz twarzy. A potem Roland najzwyczajniej w świecie o wszystkim zapomniał.

Tomaszowi przyszło to ze znacznie większą trudnością.

Całymi tygodniami męczyły go straszne sny. W owych koszmarach ojciec patrzył na niego i krzyczał: – Widzisz, co mi zrobiłeś! – i rozdzierał szlafrok ukazując swoją nagość – stare, pomarszczone blizny, opadający brzuch, zwiotczałe mięśnie jakby chciał powiedzieć, że to wszystko jest winą Tomasza, że gdyby nie podglądał…

– Dlaczego przestałeś pokazywać się u ojca? – zapytał go pewnego dnia Piotr. – Myśli, że jesteś na niego obrażony.

– Ja jestem obrażony na niego? – powiedział zaskoczony Tomasz.

– Tak właśnie powiedział dziś podczas kolacji – odparł Piotr. Przyjrzał się uważniej bratu zauważając podkrążone oczy, bladość jego policzków i czoła.

– Tom, co się stało?

– Może nic – powiedział powoli Tomasz. Następnego dnia zjadł kolację z ojcem i bratem. Potrzebował do tego całej swojej odwagi, ale nigdy mu jej nie brakowało i zazwyczaj znajdował ją w sobie – zwłaszcza gdy został przyparty do muru. Ojciec ucałował go i zapytał, o się stało. Tomasz wymamrotał, że nie czuł się dobrze, ale teraz wszystko już w porządku. Ojciec kiwnął głową, przytulił go niezręcznie, a potem wrócił do swego zwykłego zachowania, które polegało przede wszystkim na ignorowaniu Tomasza i zajmowaniu się Piotrem. Tym razem Tomasz był z tego zadowolony – wolał, żeby ojciec zanadto mu się nie przyglądał, przynajmniej przez jakiś czas. Nocą zaś, leżąc bezsennie w łóżku i słuchając, jak wiatr zawodzi za oknem, doszedł do wniosku, że niewiele brakowało… ale jednak udało mu się wykręcić sianem.

Ale już nigdy więcej – pomyślał. Kilka tygodni później straszne sny zaczęły pojawiać się coraz rzadziej. Wreszcie całkiem się skończyły.

Jednak zamkowy koniuszy Yosef miał rację co do jednego: chłopcy lepiej umieją składać przyrzeczenia, niż ich dotrzymywać, a pragnienie Tomasza, żeby podglądać ojca, znów zaczęło przerastać tak jego strach, jak i dobre intencje. I dlatego tej nocy, gdy Flagg przyszedł do Rolanda z zatrutym winem, Tomasz znajdował się na posterunku.

Загрузка...