Gdy stary lokaj wrócił, Peyna powiedział cicho:
– Musimy teraz ułożyć plan, Arlenie, ale przedtem utocz nam trochę wina. Dobrze też zaczekać, aż chłopiec zaśnie.
– Panie, spał, zanim dotknął głową siana.
– Doskonale. Ale mimo to, utocz kroplę wina.
– Więcej i tak nie ma.
– Świetnie. Przynajmniej w drodze nie będą nas bolały głowy.
– Panie?
– Jutro wyruszamy na północ, Arlenie, wszyscy trzej. Wiesz o tym tak samo jak ja. Dennis twierdzi, że w Delainie szaleją bakterie – i tak też jest; zwłaszcza jedna czyha na nas. Jedziemy z powodów zdrowotnych.
Arlen powoli skinął głową.
– Byłoby zbrodnią zostawiać dobre wino poborcy podatków. Dlatego wypijemy je… a potem pójdziemy spać.
– Jak rozkażesz, panie. Oczy Peyny zabłysły.
– Ale zanim udasz się do łóżka, wejdziesz na strych i zabierzesz koc, który zostawiłeś chłopcu wbrew mojemu stanowczemu i dokładnemu poleceniu.
Arlen popatrzył na Peynę otwierając głupkowato usta. Peyna wielce udatnie przedrzeźnił jego minę. Po raz pierwszy i ostatni podczas swego zatrudnienia u Peyny Arlen wybuchnął głośnym śmiechem.