57

Peyna siedział w swoim gabinecie, patrząc w ogień i rozmyślając. Gdy koronowano Tomasza, księżyc znajdował się w nowiu; nie zdążył się jeszcze znaleźć w drugiej kwadrze, a sytuacja w królestwie przestała się Peynie podobać. Flagg – to najgorsze. Flagg. Czarnoksiężnik miał teraz więcej władzy niż za czasów panowania Rolanda. Roland był przynajmniej mężczyzną w pełni lat, mimo że niezbyt inteligentnym. Tomasz to zaledwie chłopiec, więc Peyna obawiał się, że Flagg wkrótce zapanuje nad Delainem rządząc w jego imieniu. A to nie wyjdzie królestwu na zdrowie… ani też Andersowi Peynie, który nigdy nie ukrywał swojej niechęci do czarnoksiężnika.

W gabinecie przyjemnie się siedziało przed trzaskającym w kominku ogniem, ale Peyna pomyślał, że mimo to czuje na stopach zimny powiew. To był wiatr, który mógł nadejść i wymieść… wszystko.

Dlaczego, Piotrze? Dlaczego? Czemu nie mogłeś poczekać? I czemu z zewnątrz sprawiałeś wrażenie tak doskonałego, kryjąc w sobie tyle zepsucia? Czemu?

Peyna nie wiedział… i sam sobie nie przyznałby się, nawet teraz, że zaczęły go opadać wątpliwości, czy Piotr jest naprawdę przeniknięty zgnilizną.

Rozległo się pukanie do drzwi.

Peyna wstał, rozejrzał się i zawołał niecierpliwie:

– Wejść! I lepiej niech to będzie coś ważnego! Pojawił się Arlen, wzburzony i zmieszany. W ręku trzymał kopertę.

– No i?

– Panie… za drzwiami czeka człowiek… a przynajmniej coś, co wygląda jak człowiek… to znaczy, jego twarz jest okropnie spuchnięta, jakby ktoś go bardzo pobił… albo… – głos Arlena zamarł.

– A co mnie to ma obchodzić? Wiesz przecież, że nie przyjmuję o tej porze. Powiedz mu, żeby sobie poszedł. Niech idzie do diabła!

– Utrzymuje, że jest Besonem, panie – wyjąkał jeszcze bardziej zmieszany Arlen. Podniósł wysmarowaną kopertę, jakby chciał się nią zasłonić. – Przyniósł to. Mówi, że jest to list od księcia Piotra.

Peynie serce podskoczyło do gardła, ale popatrzył tylko jeszcze srożej na Arlena.

– No a jest?

– Od księcia Piotra? – Arlen prawie bełkotał. Stracił kompletnie zwykłe panowanie nad sobą, co bardzo zainteresowało Peynę. Nie wierzył on dotąd, że Arlen może utracić spokój nawet podczas pożaru, powodzi albo inwazji smoków. – Panie, skąd mam wiedzieć… To znaczy ja…

– Czy to Beson, idioto?

Arlen nerwowo oblizał wargi – naprawdę je oblizał. To było niesłychane.

– No, może tak, panie… istnieje pewne podobieństwo… ale ten osobnik jest okropnie posiniaczony i spuchnięty… ja… – Arlen przełknął. – Wydawało mi się, że wygląda jak karzeł – wydusił z siebie najgorszą jego zdaniem wiadomość i usiłował ją złagodzić nieszczerym uśmiechem.

To jest Beson – pomyślał Peyna. To Beson, a jeśli wygląda, że ktoś go pobił, to dlatego, że dostał cięgi od Piotra. Dlatego właśnie przyniósł list. Bo Piotr zbił go, a on się bał odmówić. Cięgi to jedyna rzecz, jaka może przemówić do takich jak on.

Serce Peyny przepełniło nagłe uczucie uniesienia: czuł się jak ktoś, kto znajdując się w ciemnej jaskini, nagle zobaczy promyk światła.

– Daj mi ten list – powiedział.

Arlen usłuchał. Potem uczynił gest, jakby chciał umknąć, co też było czymś nowym, bo Arlen nigdy nie zmykał. Przynajmniej – dodał jego prawniczy jak zawsze umysł – ja nigdy nie widziałem, żeby zmykał.

Pozwolił Arlenowi dojść aż do drzwi, jak doświadczony wędkarz pozwala płynąć rybie, która złapała haczyk, a potem zatrzymał go znienacka.

– Arlen.

Lokaj odwrócił się. Zebrał się w sobie, czekając na reprymendę.

– Karły już nie istnieją. Twoja matka tego ci nie powiedziała?

Tak – odparł niechętnie Arlen.

– Bardzo rozsądnie. Mądra kobieta. Te mrzonki, jakie sobie wbiłeś do głowy, pochodzą w takim razie od twojego ojca. Wpuść głównego strażnika. Do kuchni dla służących – dodał pośpiesznie. – Nie chcę go tutaj. Cuchnie. Ale wpuść go do kuchni dla służących, żeby się ogrzał. Noc jest zimna.

Od śmierci Rolanda – pomyślał Peyna – wszystkie wieczory stały się chłodne, stanowiąc jakby wyrzut wobec sposobu, w jaki zginął król, płonąc od wewnątrz.

– Tak, panie – powiedział Arlen z wyraźną niechęcią.

– Zaraz po ciebie zadzwonię i powiem, co z nim robić dalej.

Arlen, pokorny już, wyszedł i zamknął za sobą drzwi.

Peyna kilka razy obrócił kopertę w dłoniach nie otwierając jej. Smugi brudu pochodziły niewątpliwie od lepkich palców Besona. Prawie czuł zapach potu tego łobuza. Kopertę zapieczętowano plamą stearyny ze zwykłej świecy.

Pomyślał sobie – lepiej chyba zrobię, jeśli wrzucę ten list do ognia i natychmiast o nim zapomnę. Tak, cisnę go w ogień, a potem wezwę Arlena i każę dać temu pokurczowatemu głównemu strażnikowi – on rzeczywiście wygląda jak karzeł, jeśli się nad tym zastanowić – szklankę gorącego grogu, a potem go odesłać. Tak właśnie powinienem postąpić.

Ale wiedział, że tego nie zrobi. Bezsensowne uczucie – tak jakby widział promyk światła w ciemnościach – nie chciało go opuścić. Wsunął kciuk w róg koperty i oderwał pieczęć, wyjął krótki list i zaczął go czytać w blasku ognia płonącego na kominku.

Загрузка...