97

Ben i Naomi na zmianę biegli koło sań. Dotarli do farmy Peyny o drugiej owego sobotniego popołudnia – mniej więcej o tej samej porze, gdy Dennis budził się na materacu z królewskich serwetek, a Piotr zaczynał jeść swój skromny lunch.

Naomi wyglądała naprawdę pięknie – wysiłek okrasił jej opalone policzki rumieńcem barwy jesiennych, czerwonych róż. Gdy sanie pośród naszczekiwań psów wjechały na podwórze Peyny, zwróciła swą śmiejącą się twarz do Bena.

– Bogowie – to rekordowy bieg! – zawołała. – Jesteśmy tu trzy, nie, cztery godziny wcześniej, niż myślałam, gdy wyruszaliśmy! I żaden pies nie dostał zawału! Hej, Frisky! Hej! Dobry piesek!

Frisky, wielka czarno-biała suka z rasy anduańskiej husky o szarozielonych oczach, prowadziła zaprzęg. Podskakiwała szarpiąc się w uprzęży. Naomi uwolniła ją i razem zaczęły tańczyć na śniegu. Był to jakiś niesamowity walc zarazem wdzięczny i barbarzyński. Pies i pani jakby wymieniali uśmiechy wyrażając swe głębokie przywiązanie. Inne zwierzęta leżały na śniegu ciężko dysząc, najwyraźniej w świecie wyczerpane, ale ani Frisky, ani Naomi nie sprawiały wrażenia zmęczonych.

– Hej, Frisky! Hej, kochanie! Dobry piesek! Poprowadziłaś wspaniały wyścig!

– Ale po co? – zapytał ponuro Ben.

Wypuściła łapy psa i odwróciła się do niego z gniewem… jednak przygnębienie malujące się na jego twarzy rozbroiło ją. Podążyła za jego wzrokiem i zrozumiała, o co chodzi. Znaleźli się na miejscu, ale po co? Farma świeciła pustkami. Czemu, na wszystkich bogów, tak się spieszyli? Ten dom będzie równie pusty za godzinę… dwie… trzy. Peyna i Arlen udali się na północ, a Dennis znajdował się gdzieś w zamku. Albo w celi więziennej lub w trumnie czekając na pogrzeb, jeśli go złapano.

Podeszła do Bena i z wahaniem położyła mu dłoń na ramieniu.

– Nie martw się – powiedziała. – Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy.

– Czyżby? – zapytał. – Zastanawiam się. – Przerwał i ciężko westchnął. Zdjął włóczkową czapkę, a jego złote włosy połyskiwały delikatnie w matowym, popołudniowym świetle. – Przepraszam, Naomi. Nie chciałem być szorstki. Ty i twoje psy dokonaliście cudu. Tylko że wydaje mi się, iż wciąż jesteśmy daleko od miejsca, w którym moglibyśmy się do czegoś przydać. Jestem bezradny.

Popatrzyła na niego, westchnęła i skinęła głową.

– Cóż – rzekła. – Wejdźmy do środka. Może znajdziemy jakieś wskazówki, co robić dalej. A przynajmniej nie będziemy na dworze, kiedy się zacznie.

Nie odkryli żadnych wskazówek we wnętrzu budynku. Wyglądał jak najzwyczajniejszy dom opuszczony w pośpiechu. Ben nerwowo przeszukiwał pokój za pokojem, ale nie znalazł nic. Po godzinie padł w bawialni obok Naomi… na ten sam fotel, na którym siedział Anders Peyna słuchając niewiarygodnej opowieści Denni są.

– Gdybyż istniał jakiś sposób znalezienia go – powiedział Ben.

Spojrzał w górę i napotkał jej rozjaśniony radością i podnieceniem wzrok.

– Chyba jest! Jeśli tylko śnieg nie zacznie padać…

– O czym ty mówisz?

– F r i s k y! – zawołała. – Nie rozumiesz? Frisky może go wytropić! Ma wprost znakomity węch!

– Zapach ma już kilka dni – odparł potrząsając głową. – Nawet najlepszy tropiciel na świecie nie potrafiłby…

Frisky jest prawdopodobnie właśnie takim psem – odparła ze śmiechem Naomi. – A tropienie zimą jest zupełnie czym innym niż w lecie, Benie Staad. Latem ślad przepada szybko… wietrzeje, jak mówi mój ojciec, i szybko pokrywa go tysiąc innych zapachów. Nie tylko należących do innych ludzi i zwierząt, lecz także wonie traw, ciepłego wiatru, nawet niesione wodą. Ale zimą ślad się trzyma. Gdybyśmy znaleźli jakąś rzecz, która należała kiedyś do Dennisa… coś, co zachowało jego zapach…

– A co z resztą twojego zaprzęgu? – zapytał Ben.

– Otworzę tę szopę – wskazała gestem – i zostawię tam mój śpiwór i materac. Jeśli pokażę psom, gdzie leżę, a potem puszczę je wolno, same sobie coś znajdą do jedzenia – królika i tak dalej – a będą wiedziały, gdzie się schronić.

– I nie pójdą za nami?

– Nie, jeśli im zabronię.

– Potrafisz? – popatrzył na nią z podziwem.

– Nie – odparła niedbale Naomi. – Nie znam psiej mowy. Ani Frisky nie potrafi mówić ludzkim językiem, ale go rozumie. Jeśli powiem Frisky, ona przekaże to innym psom. Złowią sobie, co zechcą, ale nie oddalą się zbyt daleko od miejsca, gdzie jest moja pościel, zwłaszcza że nadchodzi zamieć. A gdy się zacznie, znajdą schronienie w szopie, głodne czy też najedzone.

– Gdybyśmy znaleźli coś, co należało do tego chłopca – Dennisa – to naprawdę myślisz, że Frisky zdołałaby go wytropić?

– Aha.

Ben popatrzył na nią w zamyśleniu. Lokaj opuścił farmę we wtorek, teraz była niedziela. Ben nie wierzył, żeby jakikolwiek zapach mógł utrzymać się tak długo. Ale w domu znajdowało się coś, co miało na sobie woń Dennisa. Benowi wydawało się, że chyba lepiej podążyć za fałszywym tropem, niż nic nie robić. Właśnie konieczność siedzenia na miejscu denerwowała go najbardziej – wizja godzin spędzonych z założonymi rękoma, podczas gdy w innym miejscu działy się sprawy najwyższej wagi. W innych warunkach możliwość znalezienia się w zasypanym śniegiem domu wraz z dziewczyną tak piękną jak Naomi wprawiłaby go w zachwyt, ale nie wtedy, gdy losy królestwa zależały od tego, czy znajdowali się o dwadzieścia mil bardziej na zachód czy wschód… a jego najlepszy przyjaciel walczył o życie mając do pomocy tylko głupiego lokaja.

– No? – zapytała żywo. – Co o tym myślisz?

– To bez sensu – powiedział. – Ale trzeba spróbować. Uśmiechnęła się szeroko.

– Czy mamy coś, co nim mocno pachnie?

– Tak – rzekł wstając. – Przyprowadź tu tego psa, Naomi, i niech wejdzie na górę. Na strych.

Загрузка...