Flagg wpadł do komnaty i nie patrząc nawet na Peynę zaczął natychmiast bombardować oszołomionego, przestraszonego i oburzonego księcia pytaniami na temat poszukiwań. Czy znaleziono jakiś ślad trucizny lub truciciela? Odkryto spisek? Jego zdaniem mogła to być pojedyncza osoba, najprawdopodobniej niepoczytalna. Spędził cały wiek nad kryształem, ale pozostawał on uparcie ciemny. Jemu jest wszystko jedno, chce robić coś więcej, niż potrząsać kośćmi i gapić się w kryształy. Pragnie czynu, nie zaklęć. Czegokolwiek książę sobie życzy, zbada najciemniejsze kąty.
– Nie wzywaliśmy cię tutaj, żebyś bełkotał nam, jak twoja własna papuga, gdy jej obie głowy mówią naraz – powiedział zimno Peyna. Nie lubił Flagga. Zdaniem Peyny z chwilą śmierci Rolanda czarnoksiężnik znalazł się na stanowisku Dworskiego Zera. Mógł powiedzieć im, czym są te złowieszcze zielone plamki w paczuszce, ale na tym kończyła się jego użyteczność.
Po koronacji Piotr nie zechce mieć nic wspólnego z tym szczurem – pomyślał Peyna. Doszedł do tego, a potem myśl jego odwróciła się z niesmakiem, bo szansę na koronację Piotra malały z każdą chwilą.
– Nie – rzekł Flagg – na pewno nie po to. – Popatrzył na Piotra i zapytał: – Dlaczego zostałem wezwany, o królu?
– Nie tytułuj go tak! – wybuchnął Peyna, zaskoczony wbrew samemu sobie. Flagg dostrzegł oburzenie na twarzy Peyny i chociaż udawał, że nic nie rozumie, doskonale wiedział, co to oznacza i poczuł zadowolenie. Robak podejrzliwości szukał drogi do samego środka zimnego serca sędziego najwyższego. Znakomicie.
Piotr odwrócił od nich swą bladą twarz i popatrzył na miasto, usiłując znów się opanować. Zacisnął palce tak, że pobielały mu kostki. W tej chwili wyglądał na znacznie więcej niż szesnaście lat.
– Widzisz to pudełko? – zapytał Peyna.
– Tak, panie sędzio najwyższy – powiedział Flagg swym najbardziej służbistym głosem.
– Wewnątrz znajduje się paczuszka, która sprawia wrażenie, jakby powoli się zwęglała. Zawiera ona coś, co wygląda jak ziarnka piasku. Chciałbym, żebyś je zbadał i stwierdził, czy potrafisz powiedzieć, co to jest. Ostrzegam, że pod żadnym pozorem nie należy ich dotykać. Sądzę, że substancja zawarta w tej paczuszce mogła być przyczyną śmierci króla Rolanda.
Flagg pozwolił sobie przybrać wyraz zmartwienia. Ale prawdę mówiąc czuł się świetnie. Odgrywanie jakiejś roli zawsze wprawiało go w znakomity humor. Lubił udawać.
Podniósł paczuszkę za pomocą szczypczyków. Zajrzał do środka. Wzrok mu się zaostrzył.
– Poproszę o kawałek obsydianu – powiedział. – Natychmiast.
– Jest u mnie na biurku – powiedział tępo Piotr i wskazał go. Nie miał takich rozmiarów jak obsydian wykorzystany i wyrzucony przez Flagga, ale był gruby. Podał go jednemu ze strażników, który z kolei wręczył go Flaggowi. Czarnoksiężnik popatrzył na niego pod światło, lekko marszcząc brwi… ale w głębi jego duszy maleńki człowieczek w podnieceniu podskakiwał, wywijał salta i młyńce. Obsydian przypominał jego własny, ale jeden z boków miał nierówny, jakby pękł. Ach, los się do niego uśmiechnął! Wspaniale, znakomicie, cudownie. – Upadł mi rok czy dwa lata temu – powiedział Piotr widząc zainteresowanie Flagga. Nie wiedział, tak samo jak przynajmniej w tej chwili Peyna, że dodał jeszcze jedną cegiełkę do muru, który powstawał dookoła niego. – Ta część, którą trzymasz, wylądowała na dywanie, który złagodził upadek. Druga połowa trafiła na kamienie i roztrzaskała się na tysiąc kawałków. Obsydian jest twardy, ale bardzo kruchy.
– Naprawdę, o panie? – zapytał z powagą Flagg. – Nigdy nie widziałem skały tego rodzaju, chociaż oczywiście o niej słyszałem.
Położył obsydian na biurku Piotra, odwrócił nad nim paczuszkę i wysypał trzy ziarnka piasku. Po chwili delikatne macki dymu zaczęły unosić się znad obsydianu. Wszyscy obecni widzieli, że każde z ziarenek powoli zapada się w otwór, który wywierciło w najtwardszej ze znanych skał. Widząc to strażnicy zaczęli szeptać niespokojnie.
– Cisza! – ryknął Peyna odwracając się do nich z rozmachem. Strażnicy cofnęli się, a twarze ich pobladły ze strachu. Wszystko to coraz bardziej przypominało im czary.
– Chyba wiem, co to za ziarnka i jak sprawdzić mój domysł – powiedział nagle Flagg. – Ale jeśli mam rację, test musi zostać wykonany jak najprędzej.
– Dlaczego? – zapytał Peyna.
– Moim zdaniem te ziarnka to Smoczy Piasek – rzekł Flagg. – Miałem ongiś jego niewielką ilość, ale niestety zginął mi, zanim mogłem dokładniej go zbadać. Być może został mi ukradziony.
Uwagi Flagga nie uszedł sposób, w jaki Peyna słysząc to spojrzał na Piotra.
– Od tej pory martwiłem się – ciągnął – bo ma on reputację jednej ze straszliwszych trucizn na ziemi. Nie miałem szansy dokładniej zbadać jego cech, więc wątpiłem w nie, ale z tego, co widzę, większość moich wiadomości na jej temat okazuje się prawdziwa.
Flagg wskazał na obsydian. Dołki, w których spoczywały trzy ziarnka zielonego piasku, miały już prawie cal głębokości – z każdego unosił się dym niczym z maleńkiego ogniska. Flagg domyślał się, że każde z ziarenek dotarło do połowy grubości obsydianu.
– Te trzy drobiny piasku szybko przeżerają najtwardszą ze znanych skał – powiedział. – Mówi się, że Smoczy Piasek ma taką moc, że jest w stanie przegryźć każde ciało stałe. I że wytwarza straszliwe gorąco. Hej! Strażnik!
Flagg wskazał jednego ze strażników. Wystąpił on naprzód nie sprawiając wrażenia zadowolonego, że został wybrany.
– Dotknijcie no boku tego kamienia – rzekł Flagg, a gdy strażnik niepewnie wyciągnął dłoń, żeby dotknąć przycisku do papieru, dodał ostro: – Tylko boku! Nie przybliżajcie ręki do dziurek!
Strażnik dotknął przycisku i natychmiast cofnął rękę z bolesnym syknięciem. Przyłożył ją do ust, ale przedtem Peyna zauważył, że na skórze zdążyły się już utworzyć pęcherze.
– Jak słyszałem, obsydian przewodzi ciepło bardzo powoli – powiedział Flagg – ale ten kawałek jest tak gorący jak blacha w piecu… a wszystko z powodu trzech ziarenek piasku, które można swobodnie zmieścić na czubku paznokcia małego palca. Dotknij książęcego biurka, panie sędzio najwyższy!
Peyna dotknął. Z przerażeniem i zdziwieniem poczuł pod dłonią gorąco. Za kilka chwil solidne drewno zacznie się łuszczyć i węglić.
– Musimy działać szybko – powiedział Flagg. – Biurko zaraz się zapali. Jeśli odetchniemy dymem – o ile opowiadania, które słyszałem, są prawdziwe – wszyscy zginiemy w ciągu paru dni. Na wszelki wypadek jeszcze jedno doświadczenie…
Słysząc to strażnicy mieli bardzo niepewne miny.
– Dobrze – rzekł Peyna. – Co to za doświadczenie? Szybko, człowieku! – Nie cierpiał Flagga bardziej niż kiedykolwiek, ale w tej chwili zyskał niezłomną pewność, że niedocenianie go mogłoby okazać się zgubne. Pięć minut temu gotów był uznać Flagga za Dworskie Zero. Teraz wydawało się, że ich życie i sprawa Peyny przeciwko Piotrowi – znajdowały się w jego rękach.
– Należy napełnić wiadro wodą – powiedział Flagg jeszcze szybciej niż dotychczas. Jego ciemne oczy zalśniły.
Strażnicy i Peyna patrzyli na czarne dołki w obsydianie, na maleńkie smużki dymu z chorą fascynacją ptaków zahipnotyzowanych przez kłąb wijących się pytonów. Jak głęboko zdążyły już przeżreć obsydian? Nie sposób powiedzieć. Nawet Piotr przyglądał się, chociaż smutek i zmieszanie nie opuściły jego zmęczonej twarzy.
– Wody z książęcej pompy! – krzyknął Flagg do jednego ze strażników. – Ma być w wiadrze albo głębokim naczyniu. Już! Natychmiast!
Strażnik popatrzył na Peynę.
– Wykonać – rzekł Peyna starając się nie okazać strachu, ale bał się i Flagg o tym wiedział.
Strażnik pobiegł. Po chwili usłyszeli, jak pompuje wodę do wiadra, które znalazł w kredensie. Flagg przemówił znowu.
– Zamierzam zanurzyć palec w tym wiadrze i opuścić kroplę wody do jednej z tych dziurek – rzekł. – Obserwujmy dokładnie, panie sędzio najwyższy. Musimy zobaczyć, czy woda, która znajdzie się w dziurce, będzie miała przez chwilę kolor zielony. To pewny znak.
– A co potem? – zapytał z napięciem Peyna. Strażnik wrócił. Flagg wziął od niego wiadro i ustawił na biurku.
– Potem ostrożnie umieszczę krople wody w dwu pozostałych otworach – powiedział Flagg. Mówił spokojnie, ale jego zazwyczaj blade policzki pokryły się rumieńcem. – Mówi się, że woda nie zatrzyma Smoczego Piasku, ale ograniczy jego działanie. – Wyglądało to dramatycznie, ale Flagg chciał zastraszyć obecnych.
– A może zalać go wodą? – wyrwał się jeden ze strażników.
Peyna skwitował ten występ groźnym spojrzeniem, jednak Flagg spokojnie odpowiedział na pytanie zanurzając w wiadrze mały palec.
– Chcesz, żebym wypłukał te trzy ziarnka piasku z dziurek, które zrobiły w skale, gdzieś na biurko? – zapytał nieomal życzliwie. – Zostawimy cię tutaj, żebyś ugasił ogień, gdy woda wyschnie, mój panie.
Strażnik milczał.
Flagg wyjął ociekający wodą palec z wiadra.
– A teraz patrzcie uważnie! – powiedział głośno, przypominając na chwilę Piotrowi wędrownego handlarza, który zamierza wykonać jakąś straszliwie oszukańczą sztuczkę. Peyna jednak pochylił się skwapliwie. Strażnicy wyciągnęli szyje. Kropla wody zawisła na palcu Flagga na chwilę odbijając w sobie pokój Piotra w doskonałej miniaturze. Wisiała… wydłużyła się… i spadła do zagłębienia.
Rozległ się syk przypominający dźwięk wydawany przez tłuszcz wylany na gorącą patelnię. Maleńki pióropusz dymu wzniósł się nad zagłębieniem… ale przedtem Peyna wyraźnie widział kociooki błysk zieleni. Od tej chwili los Piotra został przypieczętowany.
– Na bogów, Smoczy Piasek! – szepnął ochryple Flagg. – Na miłość boską, nie wdychajcie tej pary!
Odwaga Andersa Peyny dorównywała jego reputacji twardego człowieka, ale teraz odczuwał lęk. Jeden błysk zieleni wydawał mu się niesłychanym diabelstwem.
– Ugaś dwa pozostałe – powiedział zdławionym głosem. – Natychmiast!
– Przecież mówiłem – rzekł Flagg ponownie zanurzając mały palec i przyglądając się obsydianowi. – Ich nie da się ugasić – no, jest jeden sposób, jak mówią, ale tylko jeden. Nie spodoba się panu. Ale wydaje mi się, że możemy ograniczyć ich działanie, a potem się ich pozbyć.
Ostrożnie wpuścił krople do dwu pozostałych zagłębień. Za każdym razem pojawiał się ponury, zielony błysk i pióropusz dymu.
– Chyba mamy spokój na pewien czas – powiedział Flagg. Jeden ze strażników głośno westchnął z ulgą. – Przynieście mi rękawice… albo dwa kawałki materiału… cokolwiek, przez co mogę podnieść ten kamień. Jest gorący jak sam diabeł, a te krople wody zaraź się wygotują.
Przyniesiono natychmiast dwie szmatki z kredensu. Flagg ujął przez nie obsydian. Podniósł go dbając o to, żeby go nie przechylić, a potem wrzucił do wiadra. Gdy kamień zanurzał się, wszyscy wyraźnie widzieli, jak na chwilę woda przybiera kolor zielony.
– Teraz – rzekł swobodnie Flagg – wszystko jest dobrze. Jeden ze strażników musi wynieść to wiadro z zamku i pójść z nim do dużej pompy przy Starym Drzewie na środku twierdzy. Tam niech naleje wody do dużego szaflika i wstawi do niego wiadro. Szaflik należy przewieźć na środek Jeziora Johanny i zatopić. Może się zdarzyć, że za tysiąc lat Smoczy Piasek zagotuje wody jeziora, ale niech ci, co wtedy będą żyć, ewentualnie martwią się, co z tym zrobić.
Peyna milczał przez chwilę przygryzając wargę z niezwykłym u niego niezdecydowaniem, aż w końcu powiedział:
– Ty, ty i ty. Zróbcie, jak powiedział.
Wiadro zostało wyniesione. Strażnicy nieśli je jak bombę z odbezpieczonym zapalnikiem. Flagg odczuł rozbawienie, bo w większości było to przedstawieniem, jak Piotr przez chwilę podejrzewał. Krople wody, które Flagg upuścił do zagłębień, nie wystarczyły, żeby powstrzymać żrące działanie piasku – przynajmniej nie na długo – ale wiedział on, że woda w wiadrze je ugasi. Nawet mniejsza ilość płynu mogła zahamować działanie większej ilości piasku… kielich wina, powiedzmy. Ale niech im się wydaje, że tak nie jest; we właściwym czasie zaatakują Piotra z większą zaciekłością.
Gdy strażnicy wyszli, Peyna zwrócił się do Flagga.
– Powiedziałeś, że jest sposób na zneutralizowanie działania Smoczego Piasku.
– Tak. Mówiono mi, że jeśli znajdzie się wewnątrz żywej istoty, będzie ona płonąć w mękach, aż zginie… a wtedy wszystko się kończy – wraz ze śmiercią wygasa moc Smoczego Piasku. Chciałem to zbadać, ale zanim zdążyłem, próbka mi zginęła.
Peyna, pobladły, wpatrywał się we Flagga.
– A na jakiego rodzaju żywej istocie chciałeś wypróbować tę przeklętą substancję, czarnoksiężniku?
Flagg rzucił Peynie bezczelnie niewinne spojrzenie.
– Oczywiście na myszy, panie sędzio najwyższy.