138

Tomasz zapalił ogień, nałożył szlafrok ojca i przysunął fotel Rolanda do kominka. Czuł, że zaraz zaśnie głęboko i był z tego bardzo zadowolony. Ale gdy już siedział, kiwając się sennie, patrząc na zawieszone na ścianach trofea niesamowicie połyskujące szklanymi oczyma, wydawało mu się, że pragnie jeszcze dwu rzeczy – przedmiotów nieomal świętych, których nie ośmieliłby się dotknąć za życia ojca. Ale Roland zmarł, więc Tomasz wziął sobie krzesło, stanął na nim i zdjął łuk ojca i jego wielką strzałę, Młot na Wrogów, ze ściany nad głową Dziewięciaka. Przez chwilę patrzył w jedno z zielonkawobursztynowych oczu smoka. Kiedyś wiele przez nie zobaczył, a teraz, zaglądając w nie dostrzegł tylko swoją własną bladą twarz, przypominającą oblicze więźnia wyglądającego zza krat celi.

Chociaż w pokoju panowało zimno (ogień ogrzeje go trochę, ale głównie w okolicy kominka, i to za jakiś czas), wydawało mu się, że strzała jest dziwnie ciepła. Przypomniał sobie niejasno usłyszaną w dzieciństwie starą legendę, według której broń użyta do zgładzenia smoka nigdy nie traciła jego gorąca. Wygląda, że to prawda – pomyślał sennie Tomasz. Ciepło strzały nie budziło w nim lęku, przeciwnie, czuł się dziwnie bezpiecznie. Chłopiec usiadł trzymając niedbale łuk w jednym ręku, a Młot na Wrogów emanujący swym dziwnym, usypiającym ciepłem w drugim, nie zdając sobie sprawy, że jego brat właśnie szukał tej oto broni, a Flagg – sprawca narodzin i główny strażnik Tomasza – znajdował się tuż za nim.

Загрузка...