86

Peyna położył się, lecz nie mógł zasnąć. Ale to nie wiatr mu przeszkadzał, tylko zimny śmiech rozbrzmiewający w jego własnej głowie.

Gdy już go nie mógł znieść, wstał, wrócił do bawialni i usiadł przed kominkiem, w którym popiół już stygł. Jego głowę otaczały białe obłoczki włosów. Nieświadom, jak komicznie wygląda (ale nawet, gdyby sobie z tego zdawał sprawę, nie przejąłby się), siedział zawinięty w swoje koce niczym najstarszy na świecie Indianin i patrzył w wygasły ogień.

Tracimy dumę przed upadkiem – mawiała mu matka, gdy był jeszcze dzieckiem, i Peyna to zrozumiał. Duma prędzej czy później rozśmieszy siedzącego w nas obcego – mówiła też, ale wtedy tego nie pojmował… dopiero teraz. Dzisiejszego wieczoru obcy śmiał się do rozpuku. Za bardzo, by pozwolić mu zasnąć, nawet jeśli jutro czekał ciężki dzień.

Peyna potrafił docenić ironię sytuacji, w jakiej się znalazł. Całe życie służył prawu. Pojęcia takie, jak „ucieczka z więzienia” i „zbrojny bunt”, zawsze go napawały odrazą. Tak też było i teraz, ale mimo to musiał przyjąć do wiadomości pewne prawdy. Na przykład to, że w Delainie powstała machina buntu. Peyna wiedział, że szlachta, która zbiegła na północ, nazywała siebie „uchodźcami”, ale zdawał sobie sprawę, że niewiele brakuje, aby bardziej pasowało do nich określenie „buntownicy”. A jeśli miał zapobiec wybuchowi owej rebelii, powinien wykorzystać jej maszynerię, aby pomóc zbiec z Iglicy więźniowi. To właśnie był żart, z którego obcy wewnątrz śmiał się tak głośno, że nie dawał mu zasnąć.

Działania podobne do tych, nad którym się teraz zastanawiał, przejmowały go wstrętem, ale musiał je podjąć, nawet gdyby miało to się źle dla niego skończyć (co było całkiem prawdopodobne). Piotr został niesłusznie uwięziony. Prawdziwy król Delaifiu nie siedział na tronie, tylko w zimnym, dwupokojowym więzieniu na szczycie Iglicy. A jeśli tylko bezprawie mogło przywrócić właściwy stan rzeczy, to trudno. Ale…

– Te serwetki – mruknął Peyna. Stale wracał do nich myślą. – Zanim odwołamy się do zbrojnej siły, aby uwolnić prawowitego króla i z powrotem osadzić go na tronie, trzeba zbadać sprawę serwetek. Powinno się go o to zapytać. Dennis… i może chłopak Staadów… tak…

– Panie? – odezwał się Arlen za plecami Peyny. – Źle się czujesz?

Arlen, czujny jak wszyscy lokaje, usłyszał, że jego pan wstał.

– Tak – zgodził się ponuro Peyna. – Ale lekarz nic nie pomoże.

– Przykro mi, panie.

Peyna odwrócił się do Arlena i zmierzył go swymi lśniącymi, zapadniętymi oczyma.

– Zanim zostaniemy banitami, chcę wiedzieć, dlaczego poprosił o dom lalek swojej matki… i serwetki do posiłków.

Загрузка...