16

Pewnego razu, mając już siedem lat, Tomasz spędził cały dzień nad modelem żaglówki dla Rolanda. Pracował nie mając pojęcia, że Piotr okrył się tego dnia chwałą na strzelnicy łuczniczej, czego świadkiem był ojciec. Zazwyczaj Piotr nie miewał świetnych wyników w łucznictwie – przynajmniej w tej dziedzinie Tomasz okazał się o wiele lepszy od swego starszego brata – ale tego właśnie dnia Piotr jak w natchnieniu trafiał do celu. Tomasz bywał smutny, zmieszany, no i bardzo często miewał pecha.

Tomaszowi na myśl przyszła łódź, bo czasami, w niedzielne popołudnia, ojciec lubił chodzić nad fosę otaczającą pałac i bawić się modelami najrozmaitszych jednostek pływających. Takie niewyszukane rozrywki sprawiały Rolandowi wielką przyjemność, a Tomasz nigdy nie zapomniał dnia, kiedy ojciec zabrał go – i nikogo więcej – ze sobą. W owych czasach ojciec miał doradcę, do którego zadań należało uczyć Rolanda, jak się robi łodzie z papieru, czym król zajmował się z ogromną satysfakcją. Tego dnia stary, omszały karp wychynął z mętnej wody i połknął w całości jedną z Rolandowych łodzi. Roland śmiał się jak dzieciak i oznajmił, że to jest lepsze niż opowieść o morskich potworach. Mówiąc to mocno przytulił Tomasza. Tomek nigdy nie zapomniał owego dnia – blasku słońca, wilgotnego, lekko tracącego pleśnią zapachu wody w fosie, ciepła ojcowskich ramion i jego drapiącej brody.

Tak więc pewnego dnia, gdy czuł się szczególnie samotnie, przyszedł mu do głowy pomysł, żeby zrobić dla ojca żaglówkę. Nie wyszła ona zbyt doskonale, z czego Tomasz zdawał sobie sprawę – był prawie tak samo nieudolny w pracach ręcznych, jak w uczeniu się lekcji. Ale wiedział też, że ojciec mógłby zatrudnić każdego rzemieślnika w Delainie – nawet samego wielkiego Ellendra, który teraz już prawie kompletnie oślepł – do robienia dla siebie łodzi gdyby mu się tak spodobało. Zasadnicza różnica, jak sądził Tomasz, polegała na tym, że własny syn Rolanda spędzi cały dzień na rzeźbieniu dla niego łodzi na niedzielę.

Tomasz cierpliwie siedział przy oknie wydobywając łódź z kawałka drewna. Używał ostrego noża i zadrasnął się nim wiele razy, a raz skaleczył się całkiem poważnie. Ale mimo że bolały go ręce, nie ustawał w pracy. Rozmyślał przy tym, jak to on i ojciec pójdą niedzielnym popołudniem i spuszczą łódź na wodę, tylko we dwójkę, bo Piotr będzie albo jeździł po lesie na Peonii, albo bawił się z Benem. A on się nawet wcale nie przejmie, jeśli przypłynie ten sam karp i pożre jego drewnianą łódkę, bo wtedy ojciec wybuchnie śmiechem, przytuli go i powie, że to jest lepsze niż opowieść o morskich potworach, które pożerały w całości anduańskie klipry.

Ale gdy przyszedł do królewskiej komnaty, był tam Piotr i Tomasz musiał czekać przez co najmniej pół godziny z łodzią ukrytą za plecami, podczas gdy ojciec wychwalał łucznicze umiejętności brata. Tomasz widział, że Piotrowi było głupio słuchać tej lawiny pochwał. Widział też, że Piotr zauważył, iż Tomasz chce rozmawiać z ojcem i że usiłuje mu to dać do zrozumienia. Ale to nic nie znaczyło, nic a nic. Tomasz i tak go nienawidził.

Wreszcie Piotr zdołał się wyrwać. Tomasz podszedł do ojca, który spojrzał na niego całkiem życzliwie, teraz gdy już nie było tu Piotra.

– Coś dla ciebie zrobiłem, tato – powiedział nagle onieśmielony. Trzymał za plecami łódź w dłoniach, które stały się wilgotne i lepkie od potu.

– Naprawdę, Tomku? – rzekł Roland. – To bardzo ładnie z twojej strony.

– Bardzo ładnie, panie – powiedział Flagg, który kręcił się w pobliżu. Mówił niedbale, ale przyglądał się Tomaszowi z wielkim zainteresowaniem.

– Co to jest, chłopcze? Pokaż mi!

– Pamiętałem, jak bardzo lubisz puszczać łodzie w fosie w niedzielne popołudnia, tato, i… – rozpaczliwie chciał powiedzieć „i chciałem, żebyś mnie znowu kiedyś ze sobą zabrał, więc zrobiłem to”, ale stwierdził, że takie słowa nie chcą mu przejść przez gardło – i dlatego zrobiłem ci łódkę… Pracowałem nad nią cały dzień… pokaleczyłem się… i… i… – Siedząc przy oknie i rzeźbiąc łódź Tomasz wymyślił długą, elokwentną mowę, którą miał wygłosić przed wystawieniem zza pleców łodzi i wręczeniem jej ojcu z reweransem, ale teraz mało co z niej sobie przypominał, a to, co pamiętał, nie miało sensu.

Okropnie zmieszany wysunął łódź z jej niezgrabnie łopoczącym żaglem zza pleców i podał ją Rolandowi. Król obracał ją w swych wielkich dłoniach o krótko obciętych paznokciach. Tomasz stał i przyglądał mu się, zupełnie sobie nie zdając sprawy, że przestał oddychać.

Wreszcie Roland podniósł oczy.

– Bardzo ładnie. Bardzo ładnie. Bardzo ładnie, Tomku. To kajak?

– Żaglówka. – Chciał krzyknąć: nie widzisz żagla?

Wiązanie węzłów zajęło mi całą godzinę i to nie moja wina, że jeden się rozwiązał i żagiel się telepie!

Król dotknął palcem pasiastego żagla, który Tomasz wyciął z poszewki na poduszkę.

– Rzeczywiście… no tak, jasne. W pierwszej chwili myślałem, że to kajak, a to jakaś dziewucha, która robi pranie. – Mrugnął do Flagga, który uśmiechnął się mdło w przestrzeń i nic nie powiedział. Tomasz nagle poczuł, że zbiera mu się na wymioty.

Roland spojrzał poważniej na swego syna, a potem skinął na niego, żeby podszedł bliżej. Nieśmiało, mając wciąż nadzieję, że wszystko będzie dobrze, Tomasz usłuchał.

– To dobra łódź, Tomku. Mocna jak ty sam, trochę niezgrabna jak ty, ale dobra – tak jak ty. A jeśli chcesz dać mi naprawdę piękny prezent, pracuj na lekcjach strzelania z łuku, żeby zdobyć odznaczenie pierwszej klasy, tak jak dzisiaj Piotr.

Tomasz zdobył odznaczenie na niższym kursie łucznictwa rok wcześniej, ale ojciec w swojej radości z sukcesu Piotra najwyraźniej w świecie o tym zapomniał. Tomasz nie prostował omyłki; stał tylko patrząc na łódkę w wielkich dłoniach ojca. Na policzki i czoło wypłynął mu ceglasty rumieniec.

– W końcu zostało tylko dwu chłopców – mówił dalej Roland – Piotr i syn lorda Towsona. Instruktor nakazał, żeby cofnęli się jeszcze o czterdzieści konerów. Chłopak Towsona wyglądał na załamanego, ale Piotr tylko podszedł do znaku i założył strzałę. Zauważyłem jego spojrzenie i powiedziałem do siebie: „Wygrał! Jeszcze nie zdążył wypuścić strzały, a jednak już wygrał!” I tak się stało! Mówię ci, Tomku, szkoda, że przy tym nie byłeś! Powinieneś…

Król mówił dalej odkładając łódź, nad którą Tomasz spędził cały dzień, nie zwracając już na nią uwagi. Tomasz stał i słuchał uśmiechając się sztucznie, a ceglasty rumieniec ani na chwilę nie zszedł mu z twarzy. Ojcu nigdy nie zechce się zabierać na fosę łodzi, którą wyrzeźbił – bo niby czemu? Łódź przypominała stan, w jakim w tej chwili znajdował się Tomasz. Piotr prawdopodobnie potrafiłby wyrzeźbić lepszą z zamkniętymi oczami i dwa razy szybciej. A przynajmniej na pewno bardziej spodobałaby się ojcu.

Po męczącym, nieskończenie długim oczekiwaniu Tomaszowi pozwolono wreszcie uciec.

– O ile wiem, chłopiec bardzo się napracował nad tą łodzią – zauważył niedbale Flagg.

– Pewnie tak – powiedział Roland. – Żałosne, nieprawdaż? Trochę przypomina psie gówno z wystającą chustką do nosa.

I łódź, jaką ja sam zrobiłbym w jego wieku, dodał w myślach.

Tomasz nie mógł słyszeć myśli… ale złośliwa sztuczka akustyki sprawiła, że usłyszał słowa Rolanda, gdy wychodził z Wielkiej Sali. Nagle okropny ucisk w żołądku stał się tysiąckrotnie silniejszy. Pobiegł do swojej sypialni i zwymiotował do umywalki.

Następnego dnia, kręcąc się przy kuchniach, Tomasz zauważył na poły kulawego starego kundla grzebiącego w śmieciach. Chwycił kamień i cisnął. Kamień trafił do celu. Pies zaskomlał i upadł poważnie okaleczony. Tomasz wiedział, że brat, chociaż o pięć lat starszy, nie potrafiłby rzucić tak celnie nawet na odległość o połowę krótszą – ale marna to była pociecha, bo wiedział, że Piotrek po pierwsze nigdy nie rzuciłby kamieniem w biednego, głodnego psa, zwłaszcza tak starego i zgrzybiałego jak ten.

Na chwilę współczucie przepełniło serce Tomasza, a do oczu napłynęły mu łzy. A potem, zupełnie bez przyczyny, przypomniał sobie, jak jego ojciec mówi: „Przypomina psie gówno z wystającą chustką do nosa”. Zebrał garść kamieni i podszedł do leżącego na boku, oszołomionego i krwawiącego z ucha psa. Z jednej strony chciał go zostawić w spokoju albo może wyleczyć, tak jak Piotr wyleczył Peonię – żeby był jego własnym psem i zawsze go kochać. Ale z drugiej strony chciał mu zrobić krzywdę, jak gdyby zranienie go mogło złagodzić jego własny ból. Stał nad zwierzęciem niezdecydowany, aż wreszcie przyszła mu do głowy okropna myśl:

Przypuśćmy, że ten pies jest Piotrem.

To przeważyło szalę. Tomasz stał nad psem i ciskał kamieniami, aż zwierzę zdechło. Nikt go nie widział, ale gdyby go ktoś zobaczył, na pewno by pomyślał: Oto bardzo, bardzo niedobry, a może nawet z gruntu zdeprawowany chłopiec. Ale osoba, która widziałaby to okrutne morderstwo, nie była świadkiem tego, co stało się dzień wcześniej – nie widziała Tomasza wymiotującego do umywalki i płaczącego rozpaczliwie. Był on bowiem często chłopcem zmieszanym, nierzadko pechowym, ale nadal ośmielam się twierdzić, że nigdy nie był naprawdę zły.

Powiedziałem też, że nikt nie widział kamienowania kundla koło zabudowań kuchennych, ale to nie jest całkowicie prawdą. Flagg zobaczył je wieczorem w swoim magicznym krysztale. Zobaczył je… i bardzo się ucieszył.

Загрузка...