14

Przechodząc przez stajenny dziedziniec Piotr zobaczył konia przywiązanego do ogrodzenia tuż za główną stodołą. Koń unosił jedną ze swoich tylnych nóg. Piotr patrzył, jak Yosef splunął w dłonie i chwycił ciężki drewniany młot. Było jasne, co zamierza zrobić. Przerażony i skonsternowany chłopiec podbiegł do Yosefa.

– Kto kazał ci zabić tego konia? – zapytał.

Yosef, krzepki sześćdziesięciolatek, miał w pałacu bardzo pewne stanowisko. Nie zamierzał znosić, żeby jakiś smarkacz mieszał się w jego sprawy, nawet jeśli był księciem. Zmierzył więc Piotra ciężkim spojrzeniem, które miało zmieść go z powierzchni ziemi. Chłopiec mający wtedy dopiero dziewięć lat zdołał je wytrzymać. Wydawało mu się, że łagodne brązowe oczy klaczy przemawiają do niego. „Kimkolwiek byś był, jesteś moją ostatnią szansą. Proszę, zrób, co tylko możesz”.

– Mój ojciec, ojciec mojego ojca, a jeszcze przedtem jego ojciec – rzekł Yosef widząc, że musi coś powiedzieć, chce, czy nie chce. – Właśnie oni mi to powiedzieli. Koń ze złamaną nogą nie przyda się żadnej żywej istocie, a najmniej sobie samemu. – Uniósł odrobinę młot. – Ten młotek wydaje ci się narzędziem zbrodni, ale gdy dorośniesz, zrozumiesz, że w takich przypadkach jak ten zadaje on cios łaski. A teraz odsuń się, żebyś się nie pochlapał.

Uniósł oburącz młot.

– Odłóż go – powiedział Piotr.

Yosef stał jak skamieniały. Nikt nigdy nie wtrącał się do jego spraw w taki sposób.

– Ejże! Co ty mi tu mówisz?

– Słyszałeś. Powiedziałem, żebyś odłożył ten młot. – Gdy Piotr wymawiał te słowa, głos jego stał się niższy. Yosef nagle zrozumiał – ale tak naprawdę – że stoi przed nim, na jego zapylonym podwórcu, przyszły król i wydaje mu rozkaz. Gdyby Piotr rzeczywiście to powiedział, gdyby wykrzykiwał: – „Odłóż to, odłóż to, powiedziałem przecież, pewnego dnia zostanę królem, słyszysz, królem, więc odłóż ten młot!” – Yosef zaśmiałby się tylko pogardliwie, splunął i zakończył życie klaczy ze złamaną nogą jednym ruchem swych muskularnych ramion. Ale Piotr nie musiał nic takiego mówić; ton jego głosu i wyraz oczu stanowiły rozkaz.

– Twój ojciec dowie się o tym, książątko – rzekł Yosef.

– A jak mu o tym powiesz, usłyszy o tym po raz drugi – odparł Piotr. – Pozwolę ci dokończyć swoją pracę bez przeszkód, panie główny koniuszy, jeśli odpowiesz mi pozytywnie na jedno pytanie.

– Zadaj je więc – powiedział Yosef. Musiał przyznać, że wbrew jego woli chłopiec wywarł na nim wrażenie. Gdy Piotr oznajmił mu, że pierwszy powie o całej sprawie ojcu, Yosef uwierzył mu – prawda lśniła w oczach chłopca. No i nigdy nie nazwano go jeszcze panem głównym koniuszym, co mu się raczej spodobało.

– Czy konia tego widział weterynarz? – zapytał Piotr. Yosefa zatkało.

– To jest twoje pytanie?

– Tak.

– Na wszystkich bogów, nie! – zawołał, a widząc, że Piotr drgnął, zniżył głos, kucnął przed chłopcem i spróbował mu wyjaśnić. – Koń ze złamaną nogą jest stracony, Wasza Wysokość. Zawsze. Kość nigdy się dobrze nie zrasta. Może wdać się zakażenie krwi. Konia to okropnie boli. Okropnie. A w końcu albo pęknie mu serce, albo dostaje zapalenia mózgu i wpada w szał. Rozumiesz teraz, co miałem na myśli, mówiąc, że jest to cios łaski?

Piotr spuścił głowę i zastanawiał się z powagą przez dłuższy czas. Yosef milczał kucając przed nim i podświadomie przyjmując pozę wyrażającą szacunek, pozwalając mu rozmyślać tak długo, jak tylko zechce.

Piotr podniósł głowę i zapytał:

– Mówisz, że wszyscy tak uważają?

– Wszyscy, Wasza Wysokość. Mój ojciec…

– To zobaczymy, co powie weterynarz.

– Och… hm! – ryknął koniuszy i cisnął młotem przez podwórze. Młot wpadł do zagrody dla świń rozbryzgując błoto. Świnie chrząkały i kwiczały przeklinając go w swojej świńskiej łacinie. Yosef, podobnie jak Flagg, źle znosił opór, więc nie zwrócił na nie uwagi.

Podniósł się i odszedł. Piotr patrzył za nim z obawą, że nie ma racji i czeka go chłosta za tę sprawę. Po chwili główny stajenny zatrzymał się na środku podwórza, a na jego twarzy pojawił się niechętny uśmiech, jak promień słońca w pochmurny poranek.

– Idź po tego weterynarza – powiedział. – Sam go tu przyprowadź. Znajdziesz go w izbie weterynaryjnej na końcu Trzeciej Wschodniej Alei, jak mi się wydaje. Masz na to dwadzieścia minut. Jeśli nie wrócisz w tym czasie, mój młot rozwali głowę tej klaczy, książę, nie książę.

– Tak jest, panie główny koniuszy! Dziękuję! – zawołał Piotr i ruszył pędem.

Gdy zdyszany wracał z młodym weterynarzem, był pewien, że klacz już nie żyje; słońce wskazywało, że minęło trzy razy po dwadzieścia minut. Ale Yosef, powstrzymywany przez ciekawość, czekał.

Leczenie koni i weterynaria dopiero co pojawiły się w Delainie, a młody człowiek był dopiero trzecim lub czwartym przedstawicielem tego zawodu, nic więc dziwnego, że Yosef patrzył na niego z powątpiewaniem. Sam zaś weterynarz wcale nie odczuwał zachwytu, gdy spocony książę o szeroko rozwartych oczach wyciągnął go z izby weterynaryjnej, ale niezadowolenie jego zmalało, gdy okazało się, że jest tu pacjent. Klęknął przed klaczą i łagodnie obmacywał złamaną nogę nucąc pod nosem. Klacz raz drgnęła, gdy badanie sprawiło jej ból. – Spokojnie, malutka – powiedział łagodnie doktor – spokojnie. – Klacz uspokoiła się. Piotr patrzył na to wszystko kurcząc się z niepokoju. Yosef przyglądał się stojąc z założonymi rękoma obok opartego o ścianę młota. Uznał, że facet jest młody, ale wie, co robi.

W końcu lekarz skinął głową i wstał otrzepując z rąk stajenny kurz.

– No i co? – zapytał z niepokojem Piotr.

– Zabij ją powiedział krótko lekarz do Yosefa, zupełnie nie zwracając uwagi na Piotra.

Yosef natychmiast uniósł młot, gdyż nie spodziewał się innego zakończenia tej sprawy. Ale nie odczuwał też satysfakcji, że racja okazała się po jego stronie; rozpacz malująca się na twarzy chłopca przemówiła mu do serca.

– Zaczekaj! – zawołał Piotr i chociaż jego drobna buzia wyrażała wielki smutek, jego głos stał się znów niższy, tak że sprawiał wrażenie należącego do kogoś znacznie, znacznie starszego.

Weterynarz spojrzał na niego z zaskoczeniem.

To znaczy, że ona umrze na zakażenie krwi? – zapytał Piotr.

– Co? – zapytał weterynarz patrząc na chłopca z uwagą.

– Czy umrze na zakażenie krwi, jeśli się ją zostawi? Pęknie jej serce? Dostanie szału?

Lekarz najwyraźniej w świecie nic z tego nie rozumiał.

O czym ty mówisz? Zakażenie krwi? Nic tu takiego nie ma. Prawdę mówiąc złamanie zrasta się bardzo ładnie. – Popatrzył na Yosefa z lekkim niesmakiem. – Znam te historie. To wszystko nieprawda.

– Jeśli tak myślisz, to jeszcze się musisz wiele nauczyć, przyjacielu – powiedział Yosef.

Piotr nie zwrócił na niego uwagi. Teraz on nic nie rozumiał. Zapytał więc młodego weterynarza: – To dlaczego powiedział pan głównemu koniuszemu, żeby zabić konia, który może wyzdrowieć?

– Wasza Wysokość – odparł lekarz energicznie. – Ta klacz powinna mieć kładzione okłady codziennie rano i wieczorem co najmniej przez miesiąc, żeby nie wdała się infekcja. Można to robić, ale jaki będzie skutek? Ta klacz na zawsze pozostanie kulawa. A klacz, która kuleje, nie może pracować. Kulawa klacz nie może biegać, żeby próżniacy mogli stawiać na nią pieniądze. Koń, który kuleje, może tylko jeść i jeść i nigdy nie zarobi na swoje utrzymanie. Dlatego też należy go zabić.

Uśmiechnął się z zadowoleniem. Udało mu się zgrabnie przedstawić argumenty.

Gdy jednak Yosef znów chwycił za młot, Piotr powiedział: – Ja będę kładł okłady. A jeśli któregoś dnia nie będę mógł, zrobi to za mnie Ben Staad. A ona wyzdrowieje, bo będzie moim koniem i będę jej dosiadał nawet wówczas, gdy będzie tak kulała, że przyprawi mnie o chorobę morską.

Yosef wybuchnął śmiechem i klepnął chłopca w plecy tak, że aż mu szczęknęły zęby.

– Masz dobre serce i odwagę, chłopcze, ale w twoim wieku łatwo składa się obietnice, a potem się tego żałuje. Moim zdaniem nie dotrzymasz jej.

Piotr spokojnie popatrzył na koniuszego.

– Dotrzymam słowa.

Yosef natychmiast przestał się śmiać. Przyjrzał się chłopcu i zobaczył, że rzeczywiście ma on zamiar to zrobić… a przynajmniej tak mu się wydaje. Twarz jego miała zdecydowany wyraz.

– Hm, nie mogę tu tkwić przez cały dzień – powiedział weterynarz wracając do swej poprzedniej energicznej postawy. – Przedstawiłem wam moją diagnozę. Rachunek prześlę zwykłym trybem do skarbu państwa… Może zapłacisz go ze swojej pensji, Wasza Wysokość. Ale to już nie moja sprawa. Do widzenia.

Piotr i główny koniuszy patrzyli, jak odchodzi przez podwórze rzucając długi popołudniowy cień.

– Gada bzdury – powiedział Yosef, gdy weterynarz znalazł się za bramą, poza zasięgiem głosu, a więc nie mogąc mu zaprzeczyć. – Posłuchaj mnie, Wasza Wysokość, to oszczędzi ci zmartwienia. Żadna klacz z rozwaloną nogą nigdy nie uchroni się przed zakażeniem. Bóg to tak urządził.

– Chciałbym porozmawiać o tym z ojcem – rzekł Piotr.

– Musisz, moim zdaniem – powiedział poważnie Yosef… ale gdy Piotr już odszedł, uśmiechnął się. Uważał, że chłopiec dostanie konia. Ojciec ma obowiązek złoić mu skórę za mieszanie się w sprawy starszych, ale główny stajenny wiedział, że Roland, osiągnąwszy już późny wiek, liczył ogromnie na swoich synów, może trochę bardziej na Piotra niż na Tomasza, sądził więc, że chłopiec otrzyma swojego konia. Oczywiście czeka też go smutek, kiedy klacz zemrze, ale jak słusznie zauważył weterynarz, to już nie jego problem. Znał się na hodowli koni, a wychowanie książąt wolał pozostawić innym.

Piotr rzeczywiście dostał chłostę za mieszanie się do spraw głównego koniuszego, ale chociaż nie stanowiło to wielkiej pociechy dla jego obolałego siedzenia, rozum podpowiadał mu, że fakt, iż chłostę sprawił mu osobiście ojciec zamiast zlecić to podwładnemu, który usiłowałby przez jej złagodzenie uzyskać dla siebie jakieś przyszłe korzyści, był dla niego wielkim zaszczytem.

Piotr nie mógł spać na plecach przez trzy dni i jeść na siedząco przez prawie tydzień, ale główny koniuszy trafnie ocenił także sprawę klaczy – Roland pozwolił Piotrowi ją zatrzymać.

– Nie stracisz na nią dużo czasu, Piotrze – rzekł Roland. – Jeśli Yosef mówi, że ona umrze, to tak się na pewno stanie. – Twarz Rolanda trochę zbladła, a ręce drżały mu lekko. Bicie sprawiło mu większy ból niż Piotrowi, który był jego ukochanym synem, chociaż Roland naiwnie myślał, że nikt poza nim samym o tym nie wie.

– Nie jestem pewien – powiedział Piotr. – Myślę, że ten lekarz od koni zna się na rzeczy.

I okazało się, że tak. Klacz nie dostała zakażenia krwi i przeżyła, a w końcu kulała tak nieznacznie, że nawet Yosef musiał to przyznać. – Przynajmniej kiedy nie jest zmęczona – dodał. Piotr był bardziej niż skrupulatny w robieniu okładów. Zmieniał je trzy razy dziennie i jeszcze czwarty raz przed pójściem spać. Ben Staad zastępował go kilkakrotnie, ale zdarzało się to bardzo rzadko. Piotr nazwał klacz Peonią i od tego czasu stali się wielkimi przyjaciółmi.

Flagg niewątpliwie miał rację w jednej sprawie – gdy radził Rolandowi, żeby nie pozwolił Piotrowi bawić się domem dla lalek: służący są wszędzie, widzą wszystko i lubią gadać. Kilkoro służby widziało scenę na stajennym podwórcu, ale jeśli każdy sługa, który utrzymywał potem, że był jej świadkiem, rzeczywiście się tam znajdował, tego gorącego letniego dnia podwórzec musiałby być pełen ludzi. Nic takiego oczywiście nie miało miejsca, więc wielu z nich musiało kłamać, co oznaczało, że Piotr został uznany za postać godną uwagi. Mówili o tej sprawie tyle, że stała się ona czymś w rodzaju ósmego cudu w Delainie. Yosef też o niej opowiadał; no i nie należy zapominać o młodym weterynarzu, ale słowo Yosefa znaczyło wiele, jako że cieszył się on wielkim szacunkiem. Zaczął nazywać Piotra „młodym królem”, czego nigdy przedtem nie robił. – Moim zdaniem Bóg ocalił klacz, bo młody król tak dzielnie się za nią wstawiał – powiedział. – A i harował jak niewolnik przy okładach. Jest dzielny; ma serce smoka. Pewnego dnia zostanie królem jak się patrzy. Aj! Trzeba by wam słyszeć jego głos, gdy powiedział mi, żebym wstrzymał młot!

Była to wspaniała opowieść i na jej konto Yosef pił przez następne siedem lat, aż Piotr został aresztowany za dokonanie ohydnej zbrodni, osądzony i skazany na uwięzienie w celi na szczycie Iglicy przez resztę życia.

Загрузка...