34

W Delainie uznawano tylko trzy stadia życia: dzieciństwo, wiek półmęski lub półkobiecy oraz wiek dojrzały. Te „półlata” trwały od czternastego do osiemnastego roku życia.

Gdy Piotr osiągnął wiek półmęski, łajające niańki zastąpił Brandon, lokaj, i jego syn Dennis. Brandon miał zostać lokajem Piotra na wiele lat, ale prawdopodobnie nie na zawsze. Piotr był przecież bardzo młody, a Brandon zbliżał się do pięćdziesiątki. Gdy Brandon nie będzie mógł już pracować, jego miejsce zajmie Dennis. Rodzina Brandona służyła członkom królewskiego rodu od ośmiuset lat i, co zrozumiałe, była z tego dumna.

Dennis wstawał każdego ranka o piątej, ubierał się, szykował uniform ojca i polerował jego buty. Potem zaspany wędrował do kuchni i jadł śniadanie. Za kwadrans szósta wyruszał z rodzinnego domu do zachodniej części zamkowej twierdzy i wchodził do głównego zamku przez Mniejszą Zachodnią Bramę.

Dokładnie o szóstej docierał do apartamentów Piotra, cicho wchodził do środka i brał się za swe codzienne zajęcia – rozpalał w kominku, piekł sześć rogalików na śniadanie, zagrzewał wodę na herbatę. Potem szybko przechodził pokoje doprowadzając je do porządku. Nie miał z tym dużo pracy, gdyż młody książę nie należał do bałaganiarzy. W końcu wracał do gabinetu i nakrywał do śniadania, bo właśnie tam chłopiec lubił jeść, jeśli posilał się u siebie – zazwyczaj przy biurku stojącym koło wychodzącego na wschód okna, czytając przy tym jakąś historyczną książkę.

Dennis nie lubił wstawać rano, ale bardzo mu się podobała jego praca, lubił też swego pana, który miał dla niego zawsze dużo cierpliwości, nawet jeśli Dennis w czymś się pomylił. Piotr podniósł na niego głos jeden jedyny raz, gdy Dennis przyniósł mu lekki obiad i zaniedbał położyć na tacy serwetkę.

– Najmocniej przepraszam, Wasza Wysokość – powiedział wtedy Dennis. – Po prostu nie przyszło mi na myśl…

– To następnym razem zastanów się – odparł Piotr. Nie krzyczał, ale był tego bliski. Dennis nigdy więcej nie zaniedbał położyć serwetki na tacy dla księcia – a czasami, na wszelki wypadek, kładł dwie.

Skończywszy poranne zajęcia młody sługa znikał, a jego miejsce zajmował ojciec. Brandon był w każdym calu doskonałym lokajem ze swym starannie zawiązanym fularem, włosami ciasno związanymi w węzeł na karku, nieskazitelnym kaftanem i spodniami oraz lśniącymi jak lustro butami (lustrzany blask oczywiście był dziełem Dennisa). Ale wieczorem, gdy zdjął buty, odwiesił kaftan do szafy, rozluźnił fular i usiadł ze szklaneczką dżinu w ręku, wydawał się Dennisowi o wiele przystępniejszy.

– Powiem ci coś, o czym chcę, żebyś zawsze pamiętał, Denny – nieraz mawiał do syna, znalazłszy się już w błogim stanie – jest może tuzin rzeczy trwałych na tym świecie, ale nie więcej, a może i mniej. Płocha miłość niewiasty nie starcza na długo ani też siły biegacza czy oddech samochwały, zbiór siana latem, a roztopy wiosną. Ale są dwie rzeczy, które trwają: jedna z nich to królowie, a druga to służba. Jeśli będziesz dbał o swojego młodego pana aż do jego późnej starości, on zatroszczy się o ciebie. Służ mu, a on tobie posłuży, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. A teraz nalej mi jeszcze szklaneczkę i sobie też trochę, jeśli chcesz, ale tylko kropelkę, bo inaczej matka da nam po uszach.

Niewątpliwie niejeden syn szybko znudziłby się takimi przemowami, ale nie Dennis. Należał on do nietypowych dzieci, ten syn, który osiągnął już lat dwadzieścia, lecz wciąż uważał, że ojciec jest od niego mądrzejszy.

Owego ranka, który nastąpił po śmierci króla, Dennis nie potrzebował zmuszać się do wstania z łóżka o piątej rano, gdyż o trzeciej Brandon obudził go przynosząc wiadomość o śmierci Rolanda.

– Flagg zaczął rewizję – powiedział ojciec, a jego przekrwione oczy wyrażały rozpacz – i bardzo dobrze. Ale jestem pewien, że mój pan wkrótce przejmie od niego kontrolę i idę mu pomóc szukać łotra, który to zrobił, jeśli mi na to pozwoli.

– Ja też! – zawołał Dennis, chwytając spodnie.

– Nic z tego – powiedział ojciec z taką surowością, że chłopak natychmiast usłuchał. – Rzeczy muszą toczyć się tak jak dotychczas – morderstwo, nie morderstwo – tym bardziej trzeba, żeby wszystko szło jak zawsze. Mój pan, a zarazem i twój, zostanie koronowany w południe, i niech tak się stanie, chociaż zły to czas na dojście do korony. Ale nagła śmierć króla, chyba że zdarzy się na polu bitwy, jest zawsze rzeczą złą. Wszystko na pewno wróci do normy, ale na początku mogą pojawić się kłopoty. Dlatego będzie najlepiej dla ciebie, Dennis, jak pójdziesz do pracy tak jak zazwyczaj.

Oddalił się, zanim syn zdążył zaprotestować.

A gdy nadeszła piąta, Dennis przekazał matce to, co jemu powiedział ojciec, a także to, że powinien wykonać swoje poranne obowiązki, nawet jeśli wie, że Piotra i tak nie będzie. Matka zgodziła się z nim bez zastrzeżeń. Umierała z ciekawości. Oczywiście powiedziała mu, żeby poszedł… i żeby wrócił do niej jeszcze przed ósmą i zrelacjonował, czego się dowiedział.

Tak więc Dennis udał się do komnat Piotra, w których nie zastał absolutnie nikogo. Jednak wykonał swoje poranne zadania, na koniec nakrywając do śniadania w gabinecie księcia. Popatrzył smutnie na talerze i szklanki, dżemy i galaretki, myśląc, że z pewnością żadna z owych rzeczy nie zostanie użyta tego ranka. Jednak wykonanie tych prac sprawiło, że po raz pierwszy od chwili, gdy ojciec wyrzucił go z łóżka, poczuł się lepiej, bo zrozumiał, że na dobre i złe czasy się zmieniły i stare już nigdy nie wróci.

Szykował się do wyjścia, gdy usłyszał jakiś dźwięk. Był on tak stłumiony, że Dennis nie potrafił powiedzieć, skąd dobiega – zdołał określić tylko ogólny kierunek. Spojrzał w stronę szafki na książki i serce zabiło mu w piersi.

Spomiędzy luźno ustawionych książek wydobywały się macki dymu.

Dennis skoczył do szafy i oburącz zaczął wyrzucać książki. Zobaczył, że dym dochodzi ze szpar po jednej stronie dna szafy. A także usłyszał, że po zdjęciu książek dźwięk stał się wyraźniejszy. Brzmiało to, jakby jakieś zwierzę piszczało z bólu.

Dennis czując rosnącą panikę, zaczął obmacywać szafę. Rzeczą, której ludzie owych czasów bali się najbardziej, był ogień.

Wkrótce palce Dennisa natrafiły na tajną sprężynę. Flagg też to przewidział – w końcu tajny schowek nie był taki trudny do odnalezienia – chłopiec raczej nim się bawił niż traktował serio. Dno szafy odsunęło się odrobinę na prawo, a zza niego wyleciał kłąb dymu. Zapach, jaki mu towarzyszył, był bardzo nieprzyjemny – mieszanina pieczonego mięsa, spalonego włosia i tlącego się papieru.

Nie zastanawiając się Dennis otworzył skrytkę na całą szerokość. Oczywiście natychmiast dostało się tam więcej powietrza. To, co się tliło, zaczęło się palić.

Był to decydujący moment, punkt, w którym Flagg musiał zrezygnować z pewności, że coś się stanie i zadowolić się przypuszczeniem, że coś najprawdopodobniej nastąpi. Wysiłki ostatnich siedemdziesięciu pięciu lat zależały teraz od tego, co podczas najbliższych pięciu sekund zrobi lub nie syn lokaja, a Flagg zdecydował, że musi zaufać ich długoletniej tradycji i nienagannemu zachowaniu.

Gdyby Dennis zamarł ze strachu na widok rozkwitających płomieni albo odwrócił się i pobiegł po dzbanek wody, wszystkie misternie podrzucone przez Flagga dowody spaliłyby się w zielonkawych płomieniach. Morderstwo ojca nigdy nie byłoby przypisane Piotrowi, który zostałby ukoronowany w południe.

Ale Flagg nie pomylił się w swych rachubach. Zamiast zamrzeć w bezruchu lub pobiec po wodę, Dennis sięgnął do środka i gołymi rękoma ugasił płomienie. Zajęło mu to mniej niż pięć sekund i nawet się bardzo nie poparzył. Żałosne piski trwały nadal i pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, okazała się leżąca na boku mysz. Wiła się w agonii. Dennis zabił ich dziesiątki w ramach swoich obowiązków służbowych nie czując najmniejszej litości. Teraz jednak żal mu się zrobiło zwierzaka. Działo się z nim coś strasznego, coś, czego nawet nie zaczynał rozumieć. Dym wznosił się z futra cienkimi nitkami. Dennis spróbował go dotknąć, ale z syknięciem cofnął rękę – poczuł żar, jakby dotknął ścianki maleńkiej kuchenki, takiej jak na przykład w domku dla lalek Sashy.

Więcej dymu sączyło się leniwie z rzeźbionego, drewnianego pudełka o lekko uchylonym wieczku. Dennis otworzył je szerzej. Zobaczył szczypczyki i paczuszkę. Kilka brązowawych plam wykwitło na pakieciku, który tlił się leniwie, ale nie palił się, teraz też nie buchnął płomieniem. Ogień zajął listy Piotra, których oczywiście nie chroniło żadne zaklęcie. Podpaliła je mysz swym bardzo gorącym ciałem. Teraz jedynym źródłem dymu była paczuszka i coś ostrzegło Dennisa, żeby jej nie dotykał.

Bał się. Nie rozumiał, o co tu chodzi, i nie miał pewności, czy chciałby się tego dowiedzieć. Czuł jednak, że najlepiej wszystko natychmiast opowiedzieć ojcu. On będzie wiedział, co należy zrobić.

Dennis wziął łopatkę i wiaderko na popiół stojące koło pieca i wrócił do tajemnej skrytki. Łopatką wygarnął dymiące ciało myszy i wrzucił je do wiadra. Dla wszelkiej pewności zmoczył zwęglone rogi listów. Potem zamknął skrytkę, postawił książki na swoim miejscu i opuścił komnaty Piotra. Zabrał ze sobą wiaderko, ale czuł, że nie postępuje jak wierny sługa Piotra, lecz jak złodziej łupem jego padła nieszczęsna mysz, która zdechła, zanim Dennis przeszedł przez Zachodnią Bramę zamku.

Nim jeszcze zdążył dotrzeć do domu po drugiej stronie kasztelu, przyszło mu do głowy okropne podejrzenie – był pierwszym w Delainie, który pomyślał coś takiego, ale nie ostatnim.

Usiłował wyrzucić je z głowy, ale ciągle powracało. Jaka trucizna, zastanawiał się Dennis, zabiła króla Rolanda? Jakiego rodzaju?

Gdy dotarł do domu ojca, znajdował się w kiepskim stanie i nie chciał odpowiadać na pytania matki. Nie pokazał jej też, co przyniósł w wiadrze na popiół. Powiedział tylko, że musi zobaczyć się z ojcem natychmiast, jak wróci do domu – sprawa jest absolutnie nie cierpiąca zwłoki. Potem poszedł do swojego pokoju i zaczął się zastanawiać, jakiego rodzaju trucizny użyto przeciwko królowi. Wiedział tylko jedno, ale to wystarczyło. Trująca substancja wydzielała ciepło.

Загрузка...