108

Gdy skończył, wybiła siódma. Nad Delainem zabłysnął przyćmiony, szarawy blask, który miał stać się niewiele jaśniejszy w południe – nadchodziła bowiem największa zamieć owej zimy, a może nawet w całej historii Delainu. Wiatr wył pod okapami zamku jak stado duchów. Słyszeli go nawet zbiegowie w magazynie serwetek. Frisky podniosła głowę i zaskamlała niepewnie.

– Co teraz? – zapytał Dennis.

Ben, który po raz setny czytał list od Piotra, powiedział:

– Przed wieczorem nic. Na zamku wszyscy już się pobudzili, więc w żaden sposób nie uda nam się wyjść stąd niezauważenie. Idziemy spać. Trzeba nabrać sił. A dziś wieczorem, przed północą…

Ben mówił krótko. Naomi uśmiechnęła się. Dennisowi rozbłysły z podniecenia oczy.

– Tak! – zawołał. – Bogowie! Ben, jesteś genialny!

– No, ja bym się nie posuwała aż tak daleko – powiedziała Naomi, ale uśmiechała się tak szeroko, że istniało niebezpieczeństwo, iż głowa jej podzieli się na dwie części. Objęła Bena i serdecznie go ucałowała.

Chłopak spąsowiał (wyglądał, jakby miał „eksplodować”, jak mawiano w owych czasach w Delainie), ale muszę wam też powiedzieć, że sprawiał wrażenie wielce zadowolonego.

– Czy Frisky pomoże nam? – zapytał, gdy wrócił mu oddech.

Na dźwięk swego imienia suka nadstawiła uszu.

– Jasne, że tak. Ale potrzebujemy też…

Omawiali swój plan jeszcze przez jakiś czas, a potem Ben ziewając nieomal zwichnął sobie szczękę. Naomi również wyglądała na wykończoną. Jak pewnie pamiętacie, nie spali już całą dobę, i w tym czasie pokonali sporą odległość.

– Dosyć – stwierdził Ben. – Pora spać.

– Hurra! – krzyknęła Naomi układając sobie posłanie z serwetek obok Frisky. – Nóg nie czuję…

Dennis delikatnie odchrząknął.

– Co się stało? – zapytał Ben.

Lokaj popatrzył na ich plecaki – wielki, należący do młodego Staada, i nieco mniejszy będący własnością panny Reechful.

– Pewnie nie macie… ee… nic do jedzenia? Naomi zawołała niecierpliwie:

– Jasne, że mamy! Co ty sobie myślisz… – A potem przypomniała sobie, że Dennis wyruszył z farmy Peyny sześć dni temu i od tej pory ukrywał się. Pobladł i wyglądał na niedożywionego, a twarz jego sprawiała wrażenie węższej i bardziej kościstej.

– Dennis, przepraszam, ależ z nas idioci! Kiedy ostatnio jadłeś?

Lokaj zastanowił się chwilę.

– Nie pamiętam dokładnie – powiedział. – Ale ostatni posiłek, jaki spożyłem przy stole, to lunch tydzień temu.

– Dlaczego nam nie powiedziałeś od razu? – krzyknął Ben.

– Bo zbyt się ucieszyłem na wasz widok – odparł Dennis i wyszczerzył zęby. Patrząc, jak otwierają plecaki i grzebią pośród resztek zapasów, poczuł burczenie w brzuchu. Ślina napłynęła mu do ust. Nagle coś sobie przypomniał.

– Ale nie macie rzepy?

Naomi spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Rzepy? Ja nie. A ty, Ben?

– Też nie.

Dennis uśmiechnął się błogo.

– To dobrze – powiedział.

Загрузка...