Gdy skończył, wybiła siódma. Nad Delainem zabłysnął przyćmiony, szarawy blask, który miał stać się niewiele jaśniejszy w południe – nadchodziła bowiem największa zamieć owej zimy, a może nawet w całej historii Delainu. Wiatr wył pod okapami zamku jak stado duchów. Słyszeli go nawet zbiegowie w magazynie serwetek. Frisky podniosła głowę i zaskamlała niepewnie.
– Co teraz? – zapytał Dennis.
Ben, który po raz setny czytał list od Piotra, powiedział:
– Przed wieczorem nic. Na zamku wszyscy już się pobudzili, więc w żaden sposób nie uda nam się wyjść stąd niezauważenie. Idziemy spać. Trzeba nabrać sił. A dziś wieczorem, przed północą…
Ben mówił krótko. Naomi uśmiechnęła się. Dennisowi rozbłysły z podniecenia oczy.
– Tak! – zawołał. – Bogowie! Ben, jesteś genialny!
– No, ja bym się nie posuwała aż tak daleko – powiedziała Naomi, ale uśmiechała się tak szeroko, że istniało niebezpieczeństwo, iż głowa jej podzieli się na dwie części. Objęła Bena i serdecznie go ucałowała.
Chłopak spąsowiał (wyglądał, jakby miał „eksplodować”, jak mawiano w owych czasach w Delainie), ale muszę wam też powiedzieć, że sprawiał wrażenie wielce zadowolonego.
– Czy Frisky pomoże nam? – zapytał, gdy wrócił mu oddech.
Na dźwięk swego imienia suka nadstawiła uszu.
– Jasne, że tak. Ale potrzebujemy też…
Omawiali swój plan jeszcze przez jakiś czas, a potem Ben ziewając nieomal zwichnął sobie szczękę. Naomi również wyglądała na wykończoną. Jak pewnie pamiętacie, nie spali już całą dobę, i w tym czasie pokonali sporą odległość.
– Dosyć – stwierdził Ben. – Pora spać.
– Hurra! – krzyknęła Naomi układając sobie posłanie z serwetek obok Frisky. – Nóg nie czuję…
Dennis delikatnie odchrząknął.
– Co się stało? – zapytał Ben.
Lokaj popatrzył na ich plecaki – wielki, należący do młodego Staada, i nieco mniejszy będący własnością panny Reechful.
– Pewnie nie macie… ee… nic do jedzenia? Naomi zawołała niecierpliwie:
– Jasne, że mamy! Co ty sobie myślisz… – A potem przypomniała sobie, że Dennis wyruszył z farmy Peyny sześć dni temu i od tej pory ukrywał się. Pobladł i wyglądał na niedożywionego, a twarz jego sprawiała wrażenie węższej i bardziej kościstej.
– Dennis, przepraszam, ależ z nas idioci! Kiedy ostatnio jadłeś?
Lokaj zastanowił się chwilę.
– Nie pamiętam dokładnie – powiedział. – Ale ostatni posiłek, jaki spożyłem przy stole, to lunch tydzień temu.
– Dlaczego nam nie powiedziałeś od razu? – krzyknął Ben.
– Bo zbyt się ucieszyłem na wasz widok – odparł Dennis i wyszczerzył zęby. Patrząc, jak otwierają plecaki i grzebią pośród resztek zapasów, poczuł burczenie w brzuchu. Ślina napłynęła mu do ust. Nagle coś sobie przypomniał.
– Ale nie macie rzepy?
Naomi spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Rzepy? Ja nie. A ty, Ben?
– Też nie.
Dennis uśmiechnął się błogo.
– To dobrze – powiedział.