116

Pechowy strażnik, który w końcu otworzył drzwi na wezwanie Flagga, żył mniej niż cztery sekundy po odsunięciu trzeciej sztaby w Drzwiach Strażników. Spostrzegł koszmarną bladą twarz, wściekłe czerwone oczy i czarny płaszcz, powiewający na wietrze niczym skrzydła kruka. Krzyknął. W powietrzu rozległ się suchy świst. Strażnik, na poły pijany, podniósł wzrok dokładnie w chwili, gdy topór Flagga rozpłatał mu czaszkę.

– Następnym razem, gdy ktoś będzie was wzywał w imieniu króla, ruszcie się prędzej, a nie będziecie musieli rano sprzątać! – ryknął Flagg. Śmiejąc się dziko kopnął na bok martwe ciało i ruszył korytarzem w stronę schodów. Jeszcze nie wszystko stracone. W porę spostrzegł niebezpieczeństwo. Wiedział to.

Czuł to.

Otworzył drzwi po prawej stronie i znalazł się na głównym korytarzu wiodącym z sali sądowej, w której Peyna niegdyś wymierzał sprawiedliwość. Na końcu owego korytarza zaczynały się schody. Czarnoksiężnik popatrzył w górę śmiejąc się straszliwie.

– Idę, Piotrze! – zawołał radośnie, a jego głos odbijał się echem coraz wyżej, aż dotarł tam, gdzie znajdował się chłopiec, który zabierał się do przywiązania liny do pręta wyjętego z łóżka. – Idę, Piotrze, zrobić coś, co powinno zostać załatwione dawno, dawno temu!

Uśmiech Flagga stał się jeszcze szerszy i czarnoksiężnik wyglądał teraz strasznie – przypominał demona, który dopiero co wydobył się z jakiejś cuchnącej otchłani. Uniósł topór katowski; krople krwi zamordowanego strażnika kapnęły mu na twarz i spłynęły niczym łzy po policzkach. – Idę, drogi Piotrze, uciąć ci głowę! – wrzasnął Flagg i ruszył schodami w górę.

Jeden. Trzy. Sześć. Dziesięć.

Загрузка...