29

Gdy Tomasz znalazł się na miejscu i odsunął dwie klapki, jego ojciec i brat kończyli właśnie swój wieczorny kieliszek wina. Piotr miał już prawie siedemnaście lat, był wysoki i przystojny. Siedzieli tak we dwóch przy kominku popijając wino i gawędząc jak starzy przyjaciele, a Tomasz poczuł, jak dawna nienawiść napełnia mu serce goryczą. Po krótkiej chwili Piotr wstał i grzecznie żegnał się z ojcem.

Coraz wcześniej ostatnio wychodzisz – zauważył Roland.

Piotr zaprotestował.

Roland uśmiechnął się. Był to słodki, smutny, w zasadzie bezzębny uśmiech.

– Słyszałem – powiedział – że jest śliczna.

Piotr sprawiał wrażenie zakłopotanego, co mu się rzadko zdarzało. Zająknął się, co było jeszcze bardziej niezwykłe.

– Idź – przerwał Roland. – Idź. Bądź dla niej delikatny i bądź dla niej dobry… ale bądź też gorący, jeśli masz w sobie żar. Późniejsze lata ochłodzą cię, Piotrze. Bądź gorący, póki jesteś jeszcze młody, pełen ognia i płomień bucha wysoko.

Piotr uśmiechnął się.

– Mówisz, jakbyś był bardzo stary, ojcze, ale mnie wciąż wydajesz się silny i zdrowy.

Roland objął Piotra.

Kocham cię – powiedział. Piotr uśmiechnął się już bez zakłopotania.

– Ja też cię kocham, tato – powiedział, a w ciemnościach samotny Tomasz (bo zazwyczaj podgląda się w samotności i prawie zawsze w mroku) skrzywił się okropnie.

Piotr wyszedł i przez następną godzinę niewiele się działo. Roland siedział z ponurą miną przy kominku pijąc jeden kufel piwa po drugim. Nie ryczał ani wrzeszczał, czy też rozmawiał z głowami na ścianach; nie odbywało się też niszczenie mebli. Tomasz już się prawie zdecydował, żeby wyjść, kiedy nagle rozległo się dwukrotne pukanie do drzwi.

Roland patrzył w ogień nieomal zahipnotyzowany grą płomieni. Teraz otrząsnął się i zawołał:

– Kto tam?

Tomasz nie usłyszał odpowiedzi, ale ojciec wstał i podszedł do drzwi, jakby dobiegł go jakiś głos. Otworzył je i początkowo Tomasz myślał, że ojciec wprowadził nową odmianę do swych obyczajów – nie przemawiał już do głów na ścianach, lecz by ulżyć nudzie, zaczął wymyślać sobie niewidzialne ludzkie towarzystwo.

– Nie – spodziewałem się zobaczyć ciebie tutaj o takiej godzinie – powiedział Roland wracając najwyraźniej sam. – Myślałem, że po zapadnięciu zmroku zajmujesz się swoimi zaklęciami i czarami.

Tomasz zamrugał, potarł oczy i wreszcie zobaczył, że ktoś tam jednak jest. Przez chwilę nie widział dokładnie kto… a potem nie mógł pojąć, w jaki sposób wydawało mu się, że ojciec jest sam, kiedy, tuż obok niego stoi Flagg. Trzymał on dwa kieliszki wina na srebrnej tacy.

– Bajki, panie – czarnoksiężnicy robią czary o każdej porze dnia. Ale oczywiście musimy podtrzymać nasz mit tajemniczości.

Piwo zawsze zwiększało poczucie humoru Rolanda – tak bardzo, że często śmiał się z zupełnie niezabawnych rzeczy. Po tej uwadze odrzucił w tył głowę i ryknął śmiechem, jak gdyby był to najlepszy w świecie dowcip. Flagg uśmiechnął się blado.

Gdy Roland uspokoił się nieco, zapytał:

– Co to jest? Wino?

– Twój syn ledwo wyrósł z lat chłopięcych, ale jego szacunek do swego ojca i króla zawstydził mnie, dorosłego mężczyznę – rzekł Flagg. – Przyniosłem ci kieliszek wina, mój królu, żeby pokazać, że ja też darzę cię miłością.

Podał go Rolandowi, który okazywał absurdalne zgoła wzruszenie.

Nie pij tego, ojcze! – pomyślał nagle Tomasz i ogarnął go wielki, niezrozumiały strach. Roland podniósł głowę i przechylił ją na bok, jakby go usłyszał.

– Piotr to dobry chłopiec – powiedział.

– Zgadza się – odparł Flagg. – Wszyscy mieszkańcy naszego królestwa tak mówią.

– Naprawdę? – zapytał Roland, wyglądając na zadowolonego. – Mówią tak?

– Ależ oczywiście. Wypijmy za jego zdrowie – Flagg uniósł kieliszek.

Ojcze, nie! – zawołał znów w myślach Tomasz, ale o ile ojciec być może usłyszał jego pierwszy krzyk, drugi już do niego nie dotarł. Twarz jego jaśniała miłością do starszego brata Tomasza.

– A więc zdrowie Piotra! – Roland wysoko uniósł kieliszek z zatrutym winem.

– Zdrowie Piotra! – zgodził się z uśmiechem Flagg. – Zdrowie króla!

Tomasz skulił się w ciemnościach.

Flagg wznosi dwa różne toasty! Nie wiem, co to znaczy, ale… ojcze!

Tym razem Flagg zwrócił na chwilę swoje mroczne, wyrachowane spojrzenie na głowę smoka, jak gdyby usłyszał myśl. Tomasz zamarł, a po chwili wzrok Flagga skierował się na Rolanda.

Stuknęli się kieliszkami i wypili. A gdy ojciec jednym haustem pochłonął całe wino, Tomasz poczuł, jak okruch lodu wbił mu się w serce.

Flagg odwrócił się na fotelu i wrzucił kieliszek do ognia.

– Zdrowie Piotra!

– Zdrowie Piotra! – powtórzył Roland i cisnął swój. Roztrzaskał się on na zakopconych cegłach w głębi kominka i wpadł w płomienie, które na chwilę buchnęły brzydkim zielonym kolorem.

Roland podniósł na chwilę dłoń do ust, jakby dla, ukrycia, że mu się odbiło.

– Przyprawiałeś je? – zapytał. – Ma jakiś taki korzenny smak.

– Nie, panie – powiedział poważnie Flagg, ale Tomaszowi wydawało się, że pod maską jego powagi wyczuwa śmiech i odłamek lodu głębiej wbił mu się w serce. Nagle odechciało mu się podglądania raz na zawsze. Zasłonił otwory i przekradł się do swojego pokoju. Najpierw było mu gorąco, potem zimno, potem znowu gorąco. Rano obudził się chory. Zanim zdążył wyzdrowieć, ojciec nie żył, brata uwięziono w celi na szczycie Iglicy, a on mając ledwie dwanaście lat został królem – Tomaszem Dawcą Światła, jak go nazwano podczas ceremonii koronacyjnej. A kto został jego najbliższym doradcą?

Zgadnijcie.

Загрузка...