65

Godzinę później Ben Staad stał w gabinecie Andersa Peyny. Czuł ciekawość, odrobinę podziwu, ale nie strach. Uważnie wysłuchał wszystkiego, co Peyna miał mu do powiedzenia, a potem rozległ się brzęk monet przechodzących z rąk do rąk.

– Zrozumiałeś wszystko, chłopcze? – zapytał Peyna surowym głosem, jakiego używał na sali sądowej.

– Tak, panie.

– Muszę mieć pewność. Ta sprawa to nie zabawa w Indian. Powtórz, co masz zrobić.

– Iść do zamku i znaleźć Dennisa, syna Brandona.

– A jeśli Brandon się wtrąci? – zapytał ostro Peyna.

– Mam powiedzieć, żeby porozmawiał z panem.

– Tak jest – rzekł Peyna siadając wygodniej w fotelu.

– Mam nie mówić: „proszę to wszystko zachować w sekrecie”.

– Aha – powiedział Peyna. – Wiesz dlaczego?

Ben zastanawiał się przez chwilę ze spuszczoną głową. Peyna dał mu na to chwilę czasu. Podobał mu się ten chłopiec; sprawiał wrażenie opanowanego i odważnego. Wielu innych znalazłszy się w środku nocy przed obliczem Peyny trzęsłoby się ze strachu jak galareta.

– Bo gdybym powiedział coś takiego, doniesie prędzej, niż jeśli nie powiem nic – rzekł w końcu Ben.

Na ustach Peyny pojawił się lekki uśmieszek.

– Dobrze. Co dalej?

– Dał mi pan dziesięć guldenów. Dwa ma dostać Dennis – jednego dla siebie, drugiego dla osoby, która znajdzie dom dla lalek należący niegdyś do matki Piotra. Pozostałe osiem przeznaczone jest dla Besona, głównego strażnika. Ktokolwiek znajdzie dom, przekaże go Dennisowi. Dennis doręczy go mnie. Ja oddam go Besonowi. Serwetki zaś sam Dennis zaniesie Besonowi.

– Ile?

– Dwadzieścia jeden co tydzień – odpowiedział szybko Ben. – Serwetki z wyprawy królewskiej, ale bez herbu. Pański człowiek zatrudni kobietę, która będzie je usuwać. Od czasu do czasu przyśle pan kogoś do mnie z pieniędzmi dla Dennisa albo Besona.

– Ale nic dla ciebie? – zapytał Peyna. Raz mu już je oferował, lecz Ben odmówił.

– Nie. To chyba już wszystko.

– Jesteś bystry.

– Żałuję tylko, że nic więcej nie mogę zrobić.

Peyna wyprostował się, a jego twarz przybrała surowy wyraz.

– Nie wolno ci i nie zrobisz nic – rzekł. – To jest wystarczająco niebezpieczne. Robisz uprzejmości człowiekowi, który został skazany za popełnienie obrzydliwego morderstwa – drugiego co do ohydy morderstwa, jakie człowiek może popełnić.

– Piotr jest moim przyjacielem – powiedział Ben z godnością budzącą podziw swoją prostotą.

Anders Peyna uśmiechnął się lekko i uniósł palec, aby wskazać nim na powoli niknące zadrapania i siniaki na twarzy Bena.

– Domyślam się – rzekł – że zdążyłeś już zacząć płacić za tę przyjaźń.

– Zapłacę tysiąc razy więcej – odparł Ben. Zawahał się na chwilę, a potem powiedział śmiało: – Nie wierzę, że zabił ojca. Kochał króla Rolanda tak, jak ja kocham mojego tatę.

– Naprawdę? – zapytał z pozorną obojętnością Peyna.

– Oczywiście! – zawołał Ben. – Czy pan wierzy, że on zamordował ojca? Naprawdę pan w to wierzy?

Na twarzy Peyny pojawił się tak suchy i zacięty uśmiech, że zdołał ochłodzić nawet gorącą krew Bena.

– Gdybym nie wierzył, uważałbym, komu o tym mówię – odrzekł Peyna. – Bardzo bym się pilnował. Albo mogłoby się zdarzyć, że wkrótce poczułbym na szyi zimny topór kata.

Ben patrzył na niego w milczeniu.

– Mówisz, że jesteś jego przyjacielem, i wierzę ci. – Peyna wyprostował się na krześle i wymierzył w Bena palec. – Jeśli tak jest naprawdę, rób po prostu to, o co cię poprosiłem, i nic ponadto. Jeżeli jego tajemnicze żądania pozwalają ci się domyślać, w jaki sposób mógłby się uwolnić – a po twojej twarzy widzę, że tak jest – porzuć te przypuszczenia.

Zamiast zadzwonić po Arlena, Peyna sam odprowadził chłopca do tylnych drzwi. Żołnierz, który go tu dziś przyprowadził, jutro znajdzie się w drodze do Zachodniej Baronii.

W drzwiach Peyna powiedział:

– Pamiętaj – w najmniejszym stopniu nie waż się odstąpić od tego, co ci każę zrobić. Jak widać po twoich siniakach, przyjaciele Piotra nie są dzisiaj cenieni w Delainie.

– Będę walczył! – zawołał gorąco Ben. – Z każdym z osobna i ze wszystkimi naraz!

– Aha – rzekł Peyna z tym suchym i zaciętym uśmiechem. – Tylko że to nie koniec burz nad Delainem, lecz dopiero początek. – Otworzył drzwi; zawiało śniegiem. – Idź teraz do domu, Ben. Myślę, że rodzice bardzo się ucieszą na twój widok.

To było spore niedopowiedzenie. Rodzice, w nocnych strojach, czekali przy drzwiach, gdy Ben je otwierał. Usłyszeli brzęczenie dzwonków zbliżających się sań. Matka płacząc chwyciła go w objęcia. Ojciec, czerwony, ze łzami w oczach ściskał mu dłoń, aż zaczęła go boleć. Ben przypomniał sobie słowa Peyny: To nie koniec burz nad Delainem, lecz dopiero początek.

A nieco później, leżąc w łóżku z rękoma pod głową, patrząc w mrok i słuchając poświstywania wiatru Ben zdał sobie sprawę, że Peyna nie odpowiedział mu na pytanie – nie powiedział, czy wierzy, że Piotr jest winny.

Загрузка...