84

Dennis opowiedział historię, którą już znacie, ale należy mu przyznać, że nie próbował oszukiwać na temat strachu, jaki przeżył, ani też go pomijać. Gdy mówił, wiatr wył za oknami, a w miarę jak przygasał ogień na kominku, oczy Peyny płonęły coraz jaśniej. Oto, pomyślał, sprawy mają się o wiele gorzej, niż sobie wyobrażał. Nie tylko Piotr otruł króla, ale Tomasz był tego świadkiem.

Nic dziwnego, że młody król tak często bywał smutny i przygnębiony. Może plotki, które słyszało się po karczmach, że Tomasz jest już na poły szalony, nie odbiegały tak daleko od prawdy, jak to się Peynie wydawało.

Ale gdy Dennis przerwał, żeby napić się herbaty (Arlen nalał mu gorzkie resztki z dzbanka), Peyna odrzucił tę myśl. Gdyby Tomasz widział, jak Piotr otruł Rolanda, to czemu Dennis znalazł się tutaj… i to w tak wielkim strachu przed Flaggiem?

– Usłyszałeś coś jeszcze – powiedział Peyna.

– Tak, panie sędzio najwyższy – odparł Dennis. – Tomasz… majaczył przez pewien czas. Siedzieliśmy długo w ciemnościach.

Dennis usiłował mówić jaśniej, ale nie potrafił znaleźć słów, aby oddać straszne chwile spędzone w zamkniętym korytarzyku z Tomaszem krzyczącym przed nim w ciemnościach i kilkoma jeszcze żyjącymi psami zmarłego króla szczekającymi pod nimi. Żadne słowa nie opiszą zapachu panującego w tym miejscu – woni tajemnic, które skwaśniały niczym mleko wylane w ciemnościach. Nie potrafił też wyrazić rosnącego strachu, że Tomasz wciąż znajdując się we śnie oszalał.

Wykrzykiwał imię królewskiego czarnoksiężnika raz za razem; błagał króla, żeby spojrzał do kielicha i zobaczył mysz, równocześnie płonącą i utopioną w winie. Dlaczego się tak na mnie gapisz? – wołał. A potem: Przyniosłem ci kieliszek wina, panie, żeby pokazać, że ja także cię kocham. W końcu krzyknął słowa, które Piotr poznałby z łatwością, słowa mające więcej niż czterysta lat: To Flagg! Flagg! To Flagg!

Dennis sięgnął po filiżankę, podniósł do ust, a potem pozwolił jej upaść. Rozprysła się na tysiąc kawałków na kamiennym kominku.

Wszyscy trzej patrzyli na potłuczoną porcelanę.

– A potem? – zapytał Peyna podejrzanie łagodnym głosem.

– Nic przez bardzo długi czas – powiedział Dennis przerywanym głosem. – Wzrok… przyzwyczaił mi się trochę do ciemności i zacząłem go widzieć. Zasnął… zapadł w sen przy tych dwu otworkach z brodą opartą o pierś.

– I długo tak pozostawał?

– Nie wiem, panie. Psy uspokoiły się. I może ja… ja…

– Też się trochę zdrzemnąłeś? Myślę, że tak się stało, Dennis.

– A potem wyglądało na to, że się obudził. W każdym razie otworzył oczy. Zasunął otwory w ścianie i znów zapadły ciemności. Usłyszałem, że się porusza, i podciągnąłem nogi, żeby się o nie nie potknął… jego koszula nocna… musnęła moją twarz…

Dennis skrzywił się przypominając sobie wrażenie, jakie wywołał jej dotyk – jakby pajęczyny poruszonej oddechem.

– Udałem się za nim. Wydostał się na korytarz… Dalej za nim szedłem. Zamknął drzwi tak, że znowu niczym nie odróżniały się od ściany. Wrócił do swoich komnat, a ja za nim.

– Czy spotkaliście kogoś? – zapytał Peyna tak ostro, że Dennis podskoczył. – Kogokolwiek?

– Nie. Nie, panie sędzio najwyższy. Ani żywej duszy.

– Aha – odetchnął z ulgą Peyna. – To znakomicie. Czy coś jeszcze wydarzyło się tej nocy?

– Nie, panie. Poszedł do łóżka i spał jak zabity. – Dennis zawahał się, a potem dodał: – Ja nie zmrużyłem oka ani tej nocy, ani w następne.

– A rano?

– Nic nie pamiętał.

Peyna chrząknął. Złożył dłonie i patrzył przez palce na gasnący ogień.

– Czy poszedłeś jeszcze raz do tajnego przejścia? Nieoczekiwanie Dennis zapytał:

– A ty wróciłbyś tam, panie?

Tak odparł sucho Peyna. Ale chciałbym wiedzieć, czy ty to zrobiłeś? Tak.

– Oczywiście. Ktoś cię zobaczył?

– Nie. Sprzątaczka minęła mnie w przedpokoju. Pralnie znajdują się piętro niżej, jak wiem. Czułem zapach szarego mydła, takiego jak używa moja mama. A gdy już sprzątaczka sobie poszła, odliczyłem cztery kamienie od tego ze szczerbą i wszedłem do środka.

– Żeby zobaczyć, co widział Tomasz. Tak, panie.

– I widziałeś to?

– Tak, panie.

– Co to było? – zapytał Peyna, mimo że wiedział. – Gdy odsunąłeś klapki zasłaniające otwory w ścianie, to co zobaczyłeś?

– O panie, bawialnię króla Rolanda – powiedział Dennis. – Z tymi wszystkimi głowami na ścianach. I… panie… – mimo dogasającego na kominku ognia młody lokaj zadrżał. – One… jakby na mnie patrzyły.

– Ale jednej z nich nie widziałeś – powiedział Peyna.

– Ależ nie, widziałem je wszystk… – przerwał szeroko otwierając oczy. – Dziewięciak! – sapnął. – Te otworki – przerwał, a oczy miał już teraz wielkości spodków.

W bawialni znów zapadła cisza. Na dworze zimowy wiatr zawodził i jęczał. A wiele mil od nich Piotr, prawy król Delainu, kulił się nad maleńkim warsztatem tkackim wysoko na niebie i pracował nad liną tak cienką, że prawie niewidoczną.

W końcu Peyna ciężko westchnął. Dennis popatrzył na niego ze swojego miejsca przy kominku błagalnie… z nadzieją… ze strachem. Stary sędzia powoli pochylił się do przodu i dotknął jego ramienia.

– Słusznie zrobiłeś przychodząc tutaj, Dennisie, synu Brandona. Dobrze się też stało, że podałeś jakiś powód swojej nieobecności – całkiem zresztą wiarygodny. Przenocujesz dzisiaj u nas, na strychu. Jest tam zimno, ale myślę, że będzie ci się tu spało lepiej niż ostatnio. Mam rację?

Dennis powoli skinął głową, a potem z prawego oka popłynęła mu łza i z wolna potoczyła się po jego policzku.

– A czy twoja mama ma jakieś pojęcie, dlaczego musiałeś odejść?

– Nie.

– Więc może jej to nie dotknie. Arlen zaprowadzi cię na górę. O ile wiem, koce należą do niego, więc musisz mu je oddać. Ale leży tam trochę siana i jest czysto.

– Jeden koc w zupełności mi wystarczy, panie – powiedział Arlen.

– Cicho! Młoda krew jest gorąca nawet podczas snu, Arlenie. Twoja zaś już ostygła. A koce mogą okazać ci się potrzebne… na wypadek, gdyby przyśniły ci się karły i trolle.

Arlen uśmiechnął się lekko.

– Rano sobie jeszcze porozmawiamy, Dennisie – ale chyba przez jakiś czas nie zobaczysz swojej mamy; muszę ci to powiedzieć, chociaż widzę po twojej minie, że sam się już domyślasz, iż powrót do Delainu okazałby się dla ciebie niezdrowy.

Dennis próbował się uśmiechnąć, ale w oczach czaił mu się strach.

– Miałem na myśli coś więcej niż grypę, gdy wyruszyłem tutaj, taka jest prawda. A teraz okazało się, że wystawiłem na szwank zdrowie pana.

Peyna uśmiechnął się sztywno.

– Jestem stary i Arlen też. Ludzie w naszym wieku rzadko kwitną zdrowiem. Czasami są dlatego ostrożni aż do przesady… a czasami gotowi wiele poświęcić. – Zwłaszcza, pomyślał, jeśli mamy wiele do odkupienia. – Porozmawiamy sobie jeszcze rano. Teraz jednak należy ci się odpoczynek. Oświeć mu drogę, Arlenie.

Tak, panie.

– I zajdź jeszcze do mnie.

– Tak, panie.

Arlen wyprowadził wyczerpanego Dennisa z pokoju, zostawiając Peynę dumającego nad dogasającymi płomieniami w kominku.

Загрузка...