87

Mam wracać na zamek? – zapytał Dennis tak zachrypnięty, że w zasadzie mógł tylko szeptać. – Wracać tam, gdzie on jest?

– Jeśli uważasz, że nie możesz, nie nalegam – powiedział Peyna. – Ale moim zdaniem znasz zamek na tyle, żeby nie wejść mu w drogę. To znaczy, o ile wiesz, jak tam się wślizgnąć niepostrzeżenie. Źle by się stało, gdyby cię ktoś zauważył. Wyglądasz zbyt zdrowo jak na kogoś, kto powinien leżeć w łóżku.

Dzień był zimny i słoneczny. Śnieg na rozległych, łagodnie falujących wzgórzach Centralnych Baronii lśnił diamentowo, co wywoływało łzawienie oczu. Do południa zapadnę na śnieżną ślepotę, i dobrze mi tak – pomyślał zrzędliwie Peyna. Obcy wewnątrz niego uznał, iż perspektywa taka jest bardzo zabawna.

Zamek Delain widniał w oddali, majacząc błękitnawo na horyzoncie, a jego mury i wieże przypominały ilustracje w książkach z bajkami. Dennis jednak nie czuł się jak szukający przygód bohater takich opowieści. W oczach miał strach, a na twarzy wyraz człowieka, który uciekł z klatki z lwami… tylko po to, żeby się okazało, że zostawił w niej drugie śniadanie i teraz musi po nie wrócić, chociaż całkiem już stracił apetyt.

– Znajdzie się jakiś sposób – powiedział. – Ale jeśli mnie wywęszy, to droga wejścia i miejsce ukrycia przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie. Jak mnie wyczuje, to koniec.

Peyna skinął głową. Nie chciał powiększać strachu chłopca, ale w tej sytuacji nie wolno mu było kłamać.

– Mówisz prawdę.

– I mimo to pragnie pan, żebym tam poszedł.

– Jeśli możesz.

Podczas skąpego śniadania Peyna powiedział Dennisowi, czego ma się dowiedzieć, i zaproponował kilka sposobów, za pomocą których Dennis może zdobyć te informacje. Teraz Dennis potrząsał głową nie w odmowie, ale ze zdziwieniem.

– Serwetki – powiedział. Peyna skinął głową.

– Serwetki.

Przerażony wzrok Dennisa powędrował w kierunku odległego zamku lśniącego gdzieś na horyzoncie.

– Umierając mój ojciec powiedział, że jeśli tylko nadarzy się okazja, żeby zrobić przysługę memu pierwszemu panu, nie wolno mi się zawahać. Myślałem, że dokonałem tego przychodząc tutaj. Ale jeśli muszę wracać…

Dołączył do nich Arlen, który zajmował się zamykaniem drzwi.

– Daj mi twój klucz, Arlenie – powiedział Peyna. Lokaj wręczył mu klucz, a Peyna przekazał go Dennisowi.

– Arlen i ja udajemy się na północ do – zawahał się i odchrząknął – uchodźców. Daję ci jego klucz do tego domu. Gdy dotrzemy do ich obozu, dam mój człowiekowi, którego znasz, o ile go tam znajdę. Ale chyba tak.

– Kto to? – zapytał Dennis.

– Ben Staad.

Twarz młodego lokaja zalśniła radością.

– Ben? Jest z nimi?

– Przypuszczam, że tak – powiedział Peyna. Prawdę mówiąc wiedział, że cała rodzina Staadów dołączyła do uchodźców. Bacznie przysłuchiwał się, co w trawie piszczy, a uszy miał jeszcze wystarczająco dobre, aby mało co umknęło jego uwagi.

– I wyśle pan go na zamek?

Tak, jeśli się zgodzi – odparł Peyna.

– Po co? Niezupełnie rozumiem, panie.

– Ja też nie – powiedział Peyna z gniewem. Odczuwał jednak coś gorszego niż złość – miał w głowie chaos. – Spędziłem całe życie robiąc pewne rzeczy, bo wydawały mi się logiczne, i nie robiąc innych, które nimi nie były. Widziałem, co dzieje się z ludźmi kierującymi się intuicją albo nielogicznymi przesłankami. Czasami rezultaty okazywały się niedorzeczne i żenujące, a czasami po prostu straszne. A teraz co – sam chętnie popatrzyłbym w kryształową kulę.

– Nie rozumiem, panie.

– Ja też nie, Dennisie. Ja też nie. Którego dziś mamy? Dennis zaskoczony nagłą zmianą tematu zamrugał oczami.

– Ee, wtorek.

– Wtorek. Znakomicie. A teraz chciałbym ci zadać pytanie, które jeśli wierzyć przeklętej intuicji, może okazać się bardzo ważne. Jeśli nie znasz odpowiedzi albo nie jesteś jej pewien – na miłość boską, przyznaj się do tego! Jesteś gotów?

– Tak, panie – powiedział Dennis, chociaż nie był wcale o tym przekonany. Przenikliwy wzrok niebieskich, przykrytych gęstymi, siwymi brwiami oczu Peyny napawał go strachem. Pytanie niewątpliwie okaże się wielce trudne.

Peyna zadał mu je, a Dennis odprężył się. Nie miało ono dla niego wielkiego sensu – związane było z idiotyczną sprawą serwetek – ale znał na nie odpowiedź i udzielił jej.

– Jesteś pewien? – dopytywał się Peyna.

– Tak, panie.

– Znakomicie. A teraz słuchaj, co masz zrobić. Peyna mówił przez pewien czas, stojąc wraz ze swymi dwoma towarzyszami w mroźny i słoneczny poranek przed swym „ustroniem”, do którego miał już nie wrócić. Dennis słuchał z uwagą, a gdy Peyna kazał mu powtórzyć instrukcje, zrobił to całkiem dokładnie.

Dobrze – rzekł Peyna. – Doskonale.

– Cieszę się, że jest pan zadowolony.

– Nie jestem z niczego zadowolony w tej sprawie, Dennisie. Ani trochę. Jeśli znajdę Bena Staada pośród tych nieszczęsnych wyrzutków w Puszczy Kresowej, to wyślę go ze względnie bezpiecznego miejsca tam, gdzie grozi mu śmierć dlatego, że być może zdoła się w jakiś sposób przysłużyć królowi Piotrowi. Posyłam cię z powrotem do zamku, bo serce podpowiada mi, że serwetki, o które poprosił… i dom lalek kryją w sobie jakąś tajemnicę. Czasami wydaje mi się, że prawie wiem, o co chodzi, a potem znowu mi to umyka. Jestem przekonany, że nie żądał ich bez celu. Ale nie mam pewności. – Peyna ze złością klepnął się po udzie. – Wystawiam dwu dzielnych młodzieńców na straszne niebezpieczeństwo i coś mi podpowiada, że robię słusznie, ale… nie wiem DLACZEGO!

A w głębi duszy człowieka, który kiedyś skazał chłopca za to, że płakał, obcy śmiał się, śmiał się i śmiał.

Загрузка...