96

W niedzielne południe każdy z mieszkańców Delainu wyszedł z domu co najmniej raz, żeby popatrzeć z zatroskaniem na północ. Wszyscy zgadzali się, że nadchodząca zamieć stanie się tematem przyszłych legend. Chmury toczące się od północy były koloru matowoszarego jak wilcza skóra. Robiło się coraz cieplej, aż z sopli wiszących u okapów zaczęła kapać woda po raz pierwszy od wielu tygodni, ale starcy zgodnie powtarzali (każdemu, kto chciał słuchać), że ich to nie zwiedzie. Temperatura gwałtownie spadnie i w kilka godzin później – może dwie, a może cztery – zacznie sypać śnieg. I, jak twierdzili, będzie tak padać przez wiele, wiele dni.

O trzeciej po południu ci z farmerów w Centralnych Baroniach, którzy jeszcze nie utracili swego bydła, zaczęli zapędzać je pod dach. Krowy szły rycząc z niezadowolenia – śnieg stopniał i wyłoniła się spod niego zeszłoroczna trawa po raz pierwszy od miesięcy. Yosef, postarzały i posiwiały, ale nadal żywotny siedemdziesięciodwulatek dopilnował, żeby wszystkie królewskie konie znalazły się w stajniach. Prawdopodobnie ktoś inny zajął się ludźmi króla. Kobiety wykorzystały ocieplenie susząc bieliznę pościelową, która normalnie zamarzłaby na sznurach, a gdy zapadł wczesny zmrok, wywołany nadchodzącymi burzowymi chmurami, wniosły ją do domu. Rozczarowały się – pranie nie wyschło. W powietrzu było za dużo wilgoci.

Zwierzęta okazywały niepokój. Ludzie łatwo wpadali w złość. Rozsądni karczmarze nie otwierali gospód. Zauważyli, że rtęć opada w barometrze, a długie doświadczenie nauczyło ich, że niskie ciśnienie powietrza skłania mężczyzn do bitki.

Delain przyczaił się przed nadchodzącą burzą i czekał.

Загрузка...