Czy chciał tak los, czy był to tylko łut szczęścia, że Tomasz zobaczył Flagga u ojca tego wieczoru, to jeszcze jedno pytanie, na które sami musicie sobie odpowiedzieć. Ja wiem, że go zobaczył, i że stało się tak przede wszystkim dlatego, iż Flagg przez wiele lat specjalnie się starał zostać najlepszym przyjacielem tego nieszczęśliwego, nie mającego kolegów chłopca.
Za chwilę to wyjaśnię – ale najpierw muszę skorygować pewien błąd, jaki być może robicie w ocenie magii.
W opowieściach o czarnoksięstwie występują trzy umiejętności, o których mówi się tak niedbale, jakby każdy byle jaki czarnoksiężnik miał je w małym palcu. Przemienianie ołowiu w złoto, zmiana postaci i stawanie się niewidzialnym. Jednakże, po pierwsze, powinniście wiedzieć, że prawdziwa magia nigdy nie jest łatwa, a jeśli myślicie, że tak nie jest, to spróbujcie sprawić, żeby najmniej przez was lubiana ciotka zniknęła, kiedy następnym razem pojawi się, by spędzić u was tydzień lub dwa. Prawdziwa magia jest trudna, i chociaż czarna magia jest łatwiejsza niż biała, nawet czarna magia sprawia znaczne problemy.
Ołów da się zamienić w złoto, jeśli zna się imiona, które należy wezwać, i ma się pod ręką kogoś, kto pokaże, jak należy właściwie rozszczepiać głowy ołowiu. Zmiana postaci i niewidzialność są jednak niemożliwe do wykonania… albo prawie niemożliwe, co na jedno wychodzi.
Od czasu do czasu Flagg, bardzo lubiący podsłuchiwać, nadstawiał ucha naiwnym opowiadaniom o tym, jak młodzi książęta uciekają ze szponów złych duchów, stając się niewidzialni po wypowiedzeniu prostego magicznego zaklęcia, albo o pięknych młodych księżniczkach (w opowieściach są one zawsze piękne, chociaż doświadczenie nauczyło Flagga, że w swej większości księżniczki są zepsute do szpiku kości i, jako produkt końcowy małżeństw wewnątrz klanu, brzydkie jak noc, a na dodatek mało inteligentne), które swą sztuką zamieniały olbrzymów w muchy, a następnie szybko je zabijały. W większości tych historii księżniczki umiały też zabijać muchy, chociaż wiele z tych, które znał Flagg, nie byłoby w stanie pozbawić życia nawet owada zdychającego w grudniu na wyziębionym parapecie. W opowiadaniach wyglądało to bardzo prosto; ludzie bez przerwy zmieniali postać albo zamieniali się nawet w chodzące okna.
W rzeczywistości Flagg nigdy nie widział takich sztuczek. Znał niegdyś wielkiego maga anduańskiego, który sądził, że opanował umiejętność zmieniania postaci, ale gdy po sześciu miesiącach medytacji i prawie tygodniu wygłaszania magicznych zwrotów w niezwykle niewygodnych pozycjach wyrzekł ostatnie straszliwe zaklęcie, osiągnął tylko tyle, że nos wydłużył mu się do ośmiu stóp, a on sam oszalał. Poza tym z nosa wyrastały mu paznokcie. Flagg uśmiechnął się kwaśno na to wspomnienie. Może i wielki mag, ale głupi.
Tak samo niemożliwa była niewidzialność, przynajmniej na tyle, na ile Flagg mógł stwierdzić. Ale można się było zrobić mglistym.
Tak, mglisty – upiorny, przezroczysty, niezauważalny to najlepsze określenie, chociaż na myśl mogą przyjść także inne. Niewidzialność znajdowała się poza jego zasięgiem, ale zjadając wolą pytę, a potem wypowiadając kilka zaklęć można było stać się mglistym. Gdy znajdowało się w tym stanie, a z przeciwka nadchodził korytarzem służący, wystarczyło usunąć się na bok, stać nieruchomo i pozwolić mu przejść. W większości wypadków wzrok służącego kierował się na jego własne stopy albo jakiś ciekawy punkt na suficie. Kiedy przechodziło się przez pokój, rozmowy milkły, a ludzie przez chwilę czuli się niepewnie, jakby zbierało się im na wiatry. Pochodnie zaczynały kopcić. Czasami gasły świece. Gdy było się mglistym, chować należało się tylko przed kimś dobrze znanym, bez względu bowiem na stan mglistości ludzie ci zawsze widzieli. Mglistość była użyteczna, ale nie dało jej się porównać z niewidzialnością.
Owej nocy, gdy Flagg niósł Rolandowi zatrute wino, najpierw uczynił się mglistym. Nie spodziewał się, że zobaczy kogoś znajomego. Było już po dziewiątej, król stary i chory, dni krótkie, więc mieszkańcy zamku chodzili wcześnie spać. Gdy Tomasz zostanie królem, pomyślał Flagg, spiesząc z winem korytarzem, co noc będą odbywały się przyjęcia. Tomasz odziedziczył po ojcu zamiłowanie do alkoholu, chociaż woli raczej wino niż piwo i miód. Zapoznanie go z paru mocniejszymi napojami nie sprawi wiele kłopotu… W końcu czyż nie jestem jego przyjacielem? Tak, gdy Piotr już zostanie zamknięty w Iglicy, a Tomasz będzie królem, przyjęcia odbywać się będą co noc… aż ludzie na ulicach miasta i w Baroniach zostaną na tyle stłamszeni, że wybuchnie krwawa rewolta. A wtedy odbędzie się ostatnie, największe przyjęcie… ale podejrzewam, że Tomaszowi się ono nie spodoba. Tak jak jego ojcu po winie, jemu będzie na tym przyjęciu za gorąco.
Nie spodziewał się zobaczyć nikogo znajomego i tak też było. Minęło go tylko paru służących, ale oni odsuwali się od miejsca, w którym stał prawie niewidoczny, jak gdyby poczuli zimny powiew powietrza.
Ale jednak został dostrzeżony. Tomasz zobaczył go przez oczy Dziewięciaka, smoka, którego jego ojciec zgładził dawno, dawno temu. Udało się to dlatego, że Flagg zdradził mu tajemnicę.