Chłopiec okazał się mężczyzną, ale określenie Arlena także było usprawiedliwione – przynajmniej tego wieczoru. Peyna zauważył, że zmarzł, jednak takie drżenie, jakie opanowało Dennisa, nie mogło być wyłącznie rezultatem zimna.
– Dennis! – rzekł Peyna pochylając się raptownie do przodu (i ignorując wywołany przez nagły ruch ból w plecach). – Czy coś się stało królowi? – Okropne wizje, potworne sytuacje nagle osaczyły Peynę – król nie żyje albo z powodu nadużycia alkoholu, albo popełnił samobójstwo. Wszyscy w Delainie wiedzieli, że często wpadał w przygnębienie.
– Nie… to znaczy… tak… ale nie… nie w taki sposób, jak pan myśli… to znaczy nie tak, jak ja myślę, że się panu wydaje…
– Podejdź do ognia – powiedział sucho Peyna. – Arlen, nie gap się tak! Przynieś koc! Albo lepiej dwa! Zawiń w nie tego chłopca, zanim roztrzęsie się na śmierć niczym żuczek trzęsaczek!
– Tak, panie – odrzekł Arlen. Nigdy w życiu się nie gapił – i doskonale o tym wiedział, tak samo jak jego pan. Ale natychmiast zrozumiał powagę sytuacji i oddalił się szybko. Zdjął dwa koce ze swojego własnego łóżka – pozostałe dwa w tym domu będącym niewiele więcej niż chłopską chatą należały do Peyny – i przyniósł je do bawialni. Podszedł do Dennisa, który kulił się tak blisko ognia, jak tylko mógł bez ryzyka, że stanie w płomieniach. Szron pokrywający grubą warstwą jego włosy zaczął się topić i spływał mu po policzkach niczym łzy. Dennis zawinął się w koce.
– A teraz herbaty. Mocnej. Filiżanka dla mnie i dzbanek dla chłopca.
– Ależ, panie, mamy tylko pół puszki w całym…
– Do diabła z tym, ile nam zostało! Filiżanka dla mnie i dzbanek dla chłopca. – Zastanowił się. – I sobie też zrób filiżankę, Arlenie, a potem przyjdź tu posłuchać.
– Panie? – Nawet doskonałe wyszkolenie nie uchroniło Arlena przed przybraniem wyrazu szczerego zaskoczenia.
– Do cholery! – ryknął Peyna. – Czy to ma znaczyć, że stałeś się równie głuchy jak ja? Bierz się do roboty!
– Tak, panie – powiedział Arlen i udał się, aby zaparzyć ostatnią herbatę w tym domu.