112

Flagg powrócił ze swej ekspedycji na północ z lekką gorączką, poważnym przeziębieniem i skłopotaną głową.

Coś nie tak, coś jest nie tak. Wydawało mu się, że nawet mury zamku mu to szepczą… ale czarnoksiężnik za żadne pieniądze nie potrafił domyślić się co. Wiedział tylko, że owo nie znane mu „coś” ma ostre kły. Wydawało mu się, że biega mu w głowie jak fretka podgryzając to tu, to tam. Zdawał sobie sprawę, kiedy owo stworzenie pojawiło się i zaczęło go gryźć: gdy wracał z bezowocnej wyprawy w poszukiwaniu buntowników. Bo… bo…

Bo buntownicy powinni się tam znajdować!

Ale ich nie wykrył, a Flagg nie znosił czuć się oszukanym. Co gorsza, nienawidził wrażenia, że prawdopodobnie popełnił błąd. Jeśli pomylił się co do miejsca, gdzie można odnaleźć buntowników, to mógł także nie mieć racji i w innych sprawach. Jakich? Nie miał pojęcia. Śniły mu się koszmary. Małe, złośliwe zwierzątko biegało mu w głowie, dręcząc go, upierając się, że o czymś zapomniał, że coś dzieje się za jego plecami. Pędziło, gryzło, wybijało go ze snu. Flagg miał leki, które potrafiłyby go uwolnić od przeziębienia, ale żaden nie poskutkowałby przeciwko bestii rosnącej mu w głowie.

Co, u licha, jest nie tak?

Tysiące razy zadawał sobie to pytanie i w zasadzie wydawało się – przynajmniej z pozoru – że wszystko jest w porządku. Przez setki lat czarny chaos jego duszy nienawidził miłości, światła i porządku panujących w Delainie, i usilnie starał się je zniszczyć – obrócić w ruinę tak, jak ostatni lodowaty powiew zamieci zwalił świątynię Wielkich Bogów. Zawsze jednak coś mu przeszkadzało – jakaś Kyla Dobra, Sasha, coś albo ktoś. Ale teraz nie widział nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób wpłynąć na bieg wypadków, chociaż szukał pilnie. Tomasz znajdował się całkowicie pod jego władzą; gdyby Flagg kazał mu wyskoczyć z najwyższego okna zamku, głupi dzieciak zapytałby tylko, o której godzinie ma to zrobić. Rolnicy jęczeli pod ciężarem morderczych podatków, jakie Tomasz na nich nałożył za poradą czarnoksiężnika.

Yosef powiedział kiedyś Piotrowi, że istnieje napięcie graniczne dla ludzi, tak samo jak dla lin i łańcuchów, i nie mylił się – rolnicy i kupcy delaińscy znaleźli się u kresu wytrzymałości. Lina, za pomocą której przymocowane są ciężary podatków do grzbietów obywateli, to wierność – królowi, krajowi, rządowi. Flagg wiedział, że jeśli nałoży odpowiednio duże obciążenie, wszystkie liny pękną, a głupie woły – bo tak myślał o ludności Delainu – ruszą galopem niszcząc wszystko, co znajdzie się na ich drodze. Pierwsze z nich wydostały się już na wolność i zgromadziły na północy. Teraz nazywali siebie uchodźcami, ale wkrótce przemianują się na buntowników. Pozbył się Peyny, a Piotr siedział zamknięty w Iglicy.

Co więc było nie tak?

Nic! Nic, do cholery!

Ale małe zwierzątko biegało, kręciło się, podgryzało i wiło. Podczas ostatnich tygodni czarnoksiężnik niejeden raz budził się zlany zimnym potem, nie z powodu powracającej gorączki, lecz dlatego, że znowu przyśnił mu się okropny sen. Co stanowiło jego treść? Nie mógł sobie przypomnieć. Wiedział tylko, że budził się przyciskając lewą rękę do lewego oka, jakby został w nie zraniony, i czuł, że go piecze, chociaż nie widział, żeby stało się z nim coś złego.

Загрузка...