132

Flagg spostrzegł cienkość liny Piotra i jej białość – i w mig zrozumiał wszystko, od początku do końca – również rolę serwetek i domu lalek. Środki ucieczki znajdowały się cały czas tuż pod jego nosem i niewiele brakowało, żeby ich nie dostrzegł. Ale… zobaczył coś jeszcze. Końce pękających w napiętej linie włókien na wysokości mniej więcej piętnastu stóp.

Czarnoksiężnik mógł z łatwością przesuwać pręt, na którym opierał dłoń, i w ten sposób wysłać Piotra w przepaść, tak że może nawet jego zakotwiczenie uderzyłoby go jeszcze w głowę, gdy już znalazłby się na ziemi. Mógł uderzyć toporem i przeciąć cienką linę.

Ale wolał, żeby sprawy poszły własnym tokiem i w chwilę potem, gdy pytał „kto tam”, stało się to, co było nieuniknione.

Lina osiągnęła kres swojej wytrzymałości. Pękła niczym zbyt napięta struna w lutni.

– Żegnaj, ptaszyno! – zawołał Flagg wychylając się, żeby lepiej widzieć, jak Piotr spada. Śmiał się. – Żeg…

Nagle zamilkł, a oczy zaokrągliły mu się jak wtedy, gdy patrzył w kryształ i zobaczył maleńką postać zsuwającą się wzdłuż ściany Iglicy. Otworzył usta i wydał wściekły wrzask. Okrzyk ten obudził w Delainie więcej ludzi niż upadek Wieży.

Загрузка...