13

A teraz niech w mgnieniu oka minie wiele lat – jedną z zalet opowiadań jest to, że czas może mijać bardzo szybko, gdy nie dzieje się nic ciekawego. W prawdziwym życiu nigdy to się nie zdarza, co prawdopodobnie można by poczytać za zaletę. Czas mija szybciej tylko w opowiadaniach, a czym jest historia jak nie wielką opowieścią, w której wieki zastępują upływające lata?

Podczas owych lat Flagg obserwował obu chłopców z uwagą – przyglądał się im zza pleców starzejącego się króla, planując, który z nich powinien go zastąpić, gdy Rolanda już nie stanie. Nie potrzebował wiele czasu, żeby wybrać młodszego Tomasza. Gdy Piotr osiągnął siedem lat, Flagg wiedział na pewno, że mu się nie podoba. Gdy miał lat dziewięć, Flagg dokonał dziwnego, nieprzyjemnego odkrycia: nie tylko nie lubił, ale także bał się go.

Chłopiec rósł silny, prosty i przystojny. Miał ciemne włosy, ciemnoniebieskie oczy, jak u ludzi z Zachodniej Baronii. Czasami gdy nagle podnosił wzrok w pewien sposób przechylając głowę, przypominał swojego ojca. Ale poza tym był synem Sashy tak pod względem wyglądu, jak i zachowania. Odwrotnie niż krzywonogi i niezgrabny ojciec (Roland poruszał się z wdziękiem tylko na koniu) Piotr był wysoki i zręczny. Lubił i umiał polować, ale nie stanowiło to dla niego wszystkiego. Również nauka sprawiała mu przyjemność – zwłaszcza lekcje geografii i historii.

Jego ojciec nie rozumiał i nie miał cierpliwości do dowcipów; większość z nich trzeba mu było wyjaśniać, co psuło całą zabawę. Roland lubił, gdy trefnisie udawali, że poślizgnęli się na skórce od banana albo zderzyli się głowami, albo gdy aranżowali obrzucanie się ciastem w wielkiej sali. Roland uważał to za dobrą zabawę. Piotr błyskawicznie chwytał o wiele subtelniejsze dowcipy, tak jak ongiś Sasha, a jego radosny chłopięcy śmiech często rozbrzmiewał w pałacu; słysząc to służący uśmiechali się z aprobatą.

O ile większość chłopców na miejscu Piotra, poznawszy swoją wybitną pozycję w systemie społecznym, nie chciałoby bawić się z nikim spoza swojej klasy, Piotr zaprzyjaźnił się z chłopcem o imieniu Ben Stada, gdy obaj osiągnęli wiek lat ośmiu. Rodzina Bena nie wywodziła się z królewskiego rodu i chociaż Andrzeja Stada, ojca Bena, łączyło po stronie matki bardzo odległe pokrewieństwo z jakimś szlachetnym rodem, to nawet nie można ich było zaliczyć do szlachty. „Człowiek wolny” to prawdopodobnie najpochlebniejsze określenie, jakie dałoby się zastosować do Andrzeja Staada i „syn człowieka wolnego” do jego chłopaka. Co więcej, niegdyś zamożna rodzina Staadów przeżywała ciężkie czasy i chociaż książę mógłby znaleźć sobie dziwniejszych przyjaciół, nie znalazłoby się takich wielu.

Spotkali się na zabawie dla farmerów, gdy Piotr miał osiem lat. Zabawa dla farmerów odbywała się co roku i większość królów i królowych w najlepszym razie uważała ją za męczący obowiązek; zazwyczaj pokazywali się tylko na chwilę, wypijali tradycyjny toast, a potem oddalali się życząc farmerom dobrej zabawy i dziękując im za kolejny urodzajny rok (to też należało do obyczaju, nawet jeśli zbiory okazały się kiepskie). Gdyby Roland należał do tego rodzaju monarchów, Piotr i Ben nie mieliby nigdy szansy poznać się. Ale, jak już się zapewne domyśliliście, Roland uwielbiał zabawę dla farmerów, oczekiwał jej co roku z niecierpliwością i zazwyczaj zostawał do samego końca (i nieraz wynoszono go pijanego i chrapiącego rozgłośnie). A więc tak się złożyło, że Piotr i Ben stanowili parę w wyścigu w workach na trzy nogi i wygrali go… chociaż zwycięstwo okazało się znacznie trudniejsze, niż na to wyglądało. Prowadząc prawie o sześć długości wywrócili się niebezpiecznie, a Piotr rozciął sobie ramię.

– Przebacz mi, książę! – zawołał Ben. Zbladł i być może wyobrażał już sobie lochy (a na pewno robili to jego rodzice z niepokojem obserwując wyścig; Andy Staad lubił mawiać, że ze szczęścia mieli tylko jego brak), ale raczej przykro mu było, że, jak sobie wyobrażał, sprawił komuś ból, albo zaskoczyło go, że krew przyszłego króla okazała się czerwona jak jego własna.

– Nie wygłupiaj się – powiedział niecierpliwie Piotr. – To moja wina, a nie twoja. Wstawaj szybko. Doganiają nas.

Dwaj chłopcy zamienieni w niezgrabnego trójnogiego stwora przez worek, którym mocno związano prawą nogę Piotra i lewą Bena, zdołali się podnieść i niezręcznie ruszyli dalej. Obu upadek pozbawił tchu, a co więcej, spowodował, że stracili prawie całą przewagę. Do linii mety, gdzie tłoczyli się rolnicy (no i oczywiście Roland stojący pośród nich i czujący się jak najbardziej na swoim miejscu) i radośnie wiwatowali, zbliżało się dwu wiejskich chłopców. Wydawało się całkiem pewne, że wyprzedzą Piotra i Bena na ostatnich dziesięciu jardach wyścigu.


– Szybciej, Piotrek! – ryknął Roland, wychylając wielki kufel miodu z takim entuzjazmem, że większość wylał na siebie. W podnieceniu wcale tego nie zauważył. – Jak zając, synu! Kicaj jak zając! Te chłopaki są tuż za wami!

Matka Bena zaczęła pojękiwać cichutko przeklinając los, który sprawił, że jej syn znalazł się w jednej parze z księciem.

– Jeśli przegrają, wrzuci naszego Bena do najgłębszego lochu na zamku – jęknęła.

– Milcz, kobieto – powiedział Andy. – Nie zrobi nic takiego. To dobry król. – Był o tym przekonany, ale jednak się bał. W końcu jak pech to pech.

Tymczasem Ben zaczął chichotać. Sam nie wierzył własnym uszom, ale właśnie to robił.

– Kicać jak zając?

Piotr też się zaśmiał. Nogi bolały go okropnie, a krew ciekła mu po prawej ręce, pot spływał po twarzy, która zaczęła przybierać ładny śliwkowy kolor, ale nie mógł się powstrzymać.

– Tak właśnie powiedział.

– No to skaczemy!

Nie bardzo przypominali zające, gdy przekraczali linię mety; przypominali parę dziwacznych, kulawych wron. Tylko cudem nie upadli. Udało im się zrobić trzy niezręczne skoki. Trzeci przeniósł ich przez linię mety, gdzie upadli wyjąc ze śmiechu.

– Zajączek! – zawołał Ben wskazując na Piotra.

– Sam jesteś zajączek! – odkrzyknął Piotr, wskazując na Bena.

Objęli się ramionami i wciąż jeszcze się śmiali, gdy krzepcy farmerzy (a pośród nich Andrzej Staad, który na całe życie zapamiętał połączony ciężar obu chłopców) ponieśli ich do Rolanda, który założył im na szyję błękitne wstęgi. Potem niezgrabnie ucałował każdego z nich w policzek i wylał im na głowy resztki zawartości swego kufla, co wywołało istną burzę wiwatów. Nawet najstarsi dziadkowie nie pamiętali takiego wyścigu.

Resztę dnia chłopcy spędzili razem i rychło doszli do wniosku, że jest to przyjaźń na całe życie. Jednak nawet chłopiec ośmioletni ma pewne obowiązki (a jeśli kiedyś ma zostać królem, to tym bardziej), więc nie spędzali ze sobą tyle czasu, ile by chcieli, ale czynili to, ilekroć nadarzała się okazja.

Niektórzy krzywili się na tę przyjaźń twierdząc, że nie jest rzeczą właściwą, aby przyszły król przyjaźnił się z chłopcem wywodzącym się z rodziny nie lepszej niż zwykli przerzucacze gnoju. Większość jednak aprobowała ten stan rzeczy; niejeden raz mówiło się w delaińskich miodopitniach, że Piotrowi dostało się samo najlepsze – rozum po matce i miłość ludu po ojcu.

Piotr nie miał w sobie nic małostkowego. Nie przechodził okresu, w którym wyrywa się skrzydła muchom albo podpala psom ogony, żeby potem patrzeć, jak uciekają. Co więcej, włączył się w sprawę konia, który miał zostać zlikwidowany przez Yosefa, głównego królewskiego koniuszego… i właśnie wtedy, gdy wieść o tym dotarła do Flagga, czarnoksiężnik zaczął bać się starszego syna królewskiego i zastanawiać, czy rzeczywiście zostało mu tyle czasu na usunięcie go z drogi, jak mu się przedtem wydawało. Albowiem w sprawie klaczy ze złamaną nogą Piotr wykazał się odwagą i poświęceniem, które Flaggowi wcale się nie spodobały.

Загрузка...