104

Stali teraz patrząc na drugą stronę otwartego pola rozciągającego się na siedemdziesiąt konerów od skraju lasu, gdzie król Roland ongiś zgładził smoka, do murów zamku, w którym zabito jego samego. Spadło kilka płatków… potem jeszcze parę… i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powietrze wypełniło się śniegiem.

Mimo zmęczenia Ben przeżył moment radości i ukojenia. Popatrzył na Naomi i uśmiechnął się. Chciała zrobić nieprzyjemną minę, ale czuła, że to nie pasuje, więc po prostu odwzajemniła jego uśmiech. Po chwili wystawiła język i próbowała złapać płatek śniegu. Ben zaśmiał się cicho.

– Którędy on wszedł do środka, o ile mu się to w ogóle udało? – zapytała Naomi.

– Nie mam pojęcia – odparł Ben. Wychował się na farmie i nic nie wiedział na temat systemu zamkowej kanalizacji. Moglibyście powiedzieć, że niewiele na tym stracił, i mielibyście rację.

– Może ten twój uzdolniony pies wskaże nam, którędy się dostał do środka, o ile miało to miejsce.

– Naprawdę myślisz, że mu się udało, Ben?

– O, tak – rzekł Ben. – A co ty powiesz, Frisky? Na dźwięk swego imienia suka poderwała się na nogi, powędrowała tropem na kilka stóp, a potem obejrzała się na nich.

Naomi popatrzyła na Bena. Chłopiec potrząsnął głową.

– Jeszcze nie – stwierdził.

Naomi odwołała półgłosem psa, który wrócił do nich skomląc.

– Gdyby umiała mówić, powiedziałaby ci, że boi się stracić ślad. Śnieg go zasypuje.

– Nie będziemy długo czekać. Dennis korzystał z rakiet, ale nam trafiło się coś, czego on nie miał, Naomi.

– To znaczył – Osłona.

Загрузка...