54

Beson leżał nieprzytomny przez ponad dwie godziny. Gdyby nie ciężki chrapliwy oddech, Piotr zacząłby się obawiać, że naprawdę zabił głównego strażnika. Był on opasłą, złośliwą i wredną świnią… ale mimo wszystko Piotr nie chciał pozbawiać go życia. Strażnicy na zmianę przyglądali się przez okienko w dębowych drzwiach, a oczy mieli okrągłe ze zdziwienia – niczym mali chłopcy obserwujący anduańskiego tygrysa ludożercę w królewskiej menażerii. Żaden nie próbował iść na ratunek zwierzchnikowi, a wyraz ich twarzy powiedział Piotrowi, iż obawiają się, że w każdej chwili może on rzucić się na nieprzytomnego Besona i rozszarpać mu gardło. Najprawdopodobniej zębami.

No, ale czemu mieliby tak nie myśleć, zastanawiał się z goryczą Piotr. Uważają, że zabiłem własnego ojca, a człowiek zdolny do takiego czynu nie zawaha się przed najgorszym, nawet przed zamordowaniem nieprzytomnego przeciwnika.

Wreszcie Beson zaczął jęczeć i poruszać się. Prawa powieka zadrgała i otworzyła się – lewa nie, i tak miało pozostać jeszcze przez kilka dni.

Prawe oko patrzyło na Piotra nie z nienawiścią, ale z nie ukrywanym strachem.

– Jesteś gotów rozmawiać rozsądnie?

Beson odpowiedział coś, czego Piotr nie potrafił zrozumieć. Brzmiało jak bełkot.

– Nie rozumiem.

Beson spróbował od nowa.

– Mogłeś mnie zabić.

– Nigdy nikogo nie zabiłem – powiedział Piotr. – Może nadejść czas, kiedy zostanę do tego zmuszony, ale mimo to nie chciałbym zaczynać od nieprzytomnych strażników.

Beson usiadł opierając się o ścianę i patrząc na Piotra swoim otwartym okiem. Wyraz głębokiego zamyślenia, absurdalny i trochę przerażający wobec opuchlizny i siniaków, zagościł na jego twarzy.

W końcu udało mu się wydobyć z siebie jeszcze jedno bełkotliwe zdanie. Piotrowi wydawało się, że zrozumiał, ale chciał mieć absolutną pewność.

– Powtórz, proszę, panie główny strażniku.

Beson odczuł zaskoczenie. Tak jak Josefa nigdy nie nazywano głównym koniuszym, tak dla Besona nowość stanowił główny strażnik.

– Możemy się dogadać – powiedział.

– Doskonale.

Beson powoli i z trudnością podniósł się na nogi. Nie chciał mieć więcej do czynienia z Piotrem, przynajmniej tego dnia. Miał inne problemy. Jego strażnicy dopiero co byli świadkami, jak został ciężko pobity przez chłopca, który od tygodnia nic nie jadł. Patrzyli, tchórzliwe moczymordy, i nic ponadto. Bolała go głowa, ale zanim pójdzie spać, dobrze byłoby wybatożyć nieszczęsnych głupców.

Wychodził, gdy Piotr zawołał za nim.

Beson odwrócił się. To powiedziało wszystko. Obaj wiedzieli, kto tu rządzi. Beson został pokonany. Gdy jego więzień kazał mu zaczekać, czekał.

– Mam ci coś do oznajmienia. Będzie dla nas obu lepiej, jeśli to powiem.

Beson nie odezwał się. Stał tylko i przyglądał się czujnie Piotrowi.

– Każ im – Piotr skinął głową w stronę drzwi – zamknąć judasz.

Beson popatrzył na Piotra, a potem odwrócił się do podglądających strażników i wydał im polecenie.

Strażnicy w owej chwili tłoczyli się przy otworze w drzwiach, stojąc bezmyślnie i nie rozumiejąc niewyraźnej mowy Besona… albo tylko udając. Beson oblizał pokryte zakrzepłą krwią wargi i odezwał się wyraźniej, choć oczywiście sprawiło mu to ból. Tym razem judasz został zamknięty od zewnątrz… ale przedtem Beson usłyszał pogardliwy śmiech swoich podwładnych. Westchnął ze zmęczeniem – będzie musiał udzielić im paru lekcji, zanim pójdzie do domu. Na szczęście tchórze uczą się szybko. Książę, cokolwiek by się o nim powiedziało, do nich nie należał. Beson zastanawiał się, czy rzeczywiście chce się dogadywać z Piotrem.

– Dam ci list, który trzeba zanieść do Andersa Peyny – rzekł Piotr. – Mam nadzieję, że pójdziesz do niego dziś wieczorem.

Beson nie odpowiedział, albowiem zastanawiał się usilnie. Sprawy przybrały niespodziewany obrót. Peyna! List do Peyny! Przeżył nieprzyjemny moment, gdy Piotr przypomniał mu, że jest bratem króla, ale to było o wiele gorsze. Peyna, o bogowie!

Im dłużej nad tym myślał, tym mniej mu się to podobało.

Król Tomasz przypuszczalnie by się nie zmartwił, że jego brata maltretują w Iglicy. Po pierwsze, zamordował on ojca; w tej chwili Tomasz prawdopodobnie nie żywił do niego nadmiaru braterskiej miłości. Co więcej, Beson nie odczuwał zbytniego strachu, gdy wymieniano imię króla Tomasza Dawcy Światła. Podobnie jak prawie wszyscy w Delainie Beson zdążył już nabrać dla niego pewnej pogardy. Ale Peyna… o, to zupełnie co innego.

Dla Besona i jemu podobnych Anders Peyna stanowił postać o wiele bardziej przerażającą niż cały regiment królów. Król to odległa, nieprzystępna istota, świetlista i tajemnicza jak słońce. Wszystko jedno, czy słońce zaszło za chmury i spowodowało mróz, czy też wyszło lejąc z nieba żar i piekąc człowieka żywcem – można to było jedynie przyjąć do wiadomości, bo działania słońca znajdują się daleko poza zasięgiem zrozumienia czy też wpływu istot śmiertelnych.

Peyna należał do postaci o wiele bardziej ziemskich. Można je rozumieć… i bać ich się. Peyna o wąskiej twarzy i lodowato niebieskich oczach. Peyna w swoich szatach sędziego, który decyduje, kto pozostanie przy życiu, a kto pójdzie pod topór kata.

Czy ten chłopiec naprawdę mógł wydawać ze swej celi na szczycie Iglicy polecenia dla Peyny? Czy był to rozpaczliwy blef?

Jak może blefować, jeśli chce napisać do niego list, który ja mam zanieść? – zastanawiał się Beson.

– Gdybym był królem, Peyna musiałby słuchać wszystkich moich rozkazów – powiedział Piotr. Teraz, uwięziony, już nim nie jestem. Jednak niedawno zrobiłem mu uprzejmość, za którą, jak sądzę, jest mi bardzo wdzięczny.

– Rozumiem – rzekł Beson starając się mówić wymijająco.

Piotr westchnął. Poczuł nagłe zmęczenie i pomyślał, że goni za naiwnymi mrzonkami. Czyżby rzeczywiście uwierzył, że stawia pierwsze kroki na drodze do wolności bijąc głupiego strażnika i zmuszając go, żeby robił, co mu każe? Czy miał jakąkolwiek gwarancję, że Peyna zechce zrobić cokolwiek dla niego? Może przysługa, jaką mu zawdzięczał, istnieje tylko w wyobraźni Piotra?

Ale trzeba było sprawdzić. Przecież zdecydował, podczas długich samotnych nocy spędzonych na medytacjach, gdy opłakiwał los ojca i swój własny, że największym grzechem jest rezygnacja.

– Peyna nie jest moim przyjacielem – ciągnął Piotr. – Nie mam zamiaru usiłować ci tego wmawiać. Zostałem skazany za zamordowanie ojca, króla, i nie wyobrażam sobie, żeby ktoś żywił do mnie przyjaźń w całym Delainie od północy na południe. Zgadzasz się, panie główny strażniku?

Tak – powiedział martwo Beson. – Zgadzam się.

– Jednakże przypuszczam, że Peyna podejmie się dostarczania ci gratyfikacji, jakich oczekujesz od więźniów.

Beson skinął głową. Ilekroć w Iglicy znajdował się obojętnie jak długo więzień szlachetnego rodu, Beson zazwyczaj starał się, żeby dostawał lepsze jedzenie niż tłuste mięso i wodniste piwo, co tydzień świeżą pościel, a czasami zezwalał na wizytę żony albo ukochanej. Nie robił tego za darmo, oczywiście. Więźniowie tacy pochodzili zazwyczaj z bogatych rodzin, w których zawsze znajdował się ktoś skłonny zapłacić Besonowi za jego usługi, bez względu na rodzaj przestępstwa popełnionego przez więźnia.

Ta zbrodnia była szczególnie ohydna, ale chłopiec utrzymywał, że ni mniej, ni więcej, tylko sam Anders Peyna okaże się skłonny zapłacić łapówkę.

– Jeszcze jedno – rzekł cicho Piotr. – Sądzę, że Peyna zrobi to, bo jest człowiekiem honoru. A gdyby miało mi się coś stać – gdybyście ty i kilku twoich podwładnych wpadli tu w nocy i pobili mnie w zemście za to, co ja ci zrobiłem, na przykład – przypuszczam, że Peyna mógłby zainteresować się tą sprawą.

Piotr przerwał.

– Osobiście się zainteresować. – Popatrzył uważnie na Besona. – Rozumiesz?

Tak – powiedział Beson, a potem dodał: – panie.

– Dostarczysz mi piór, kałamarz, bibułę i papier?

– Tak – Podejdź tu.

Beson usłuchał z lekkim drżeniem.

Główny strażnik cuchnął okropnie, ale Piotr nie cofnął się – odkrył, że odór zbrodni, o jaką go oskarżono, uodpornił go na zapach potu i brudu. Popatrzył na Besona z cieniem uśmiechu.

– Szepnij mi do ucha – powiedział.

Beson zamrugał niepewnie oczyma.

– Co mam szepnąć, panie?

– Liczbę – rzekł Piotr.

Po chwili namysłu Beson szepnął.

Загрузка...