Ze wszystkich środków używanych do królobójstwa – to znaczy mordowania królów – żaden nie był częściej stosowany niż trucizna. No, a nikt nie zna się lepiej na truciznach niż czarnoksiężnik.
Flagg, jeden z największych żyjących magów, znał wszystkie trucizny, o których wiemy – arszenik, strychninę, kurarę, która podpełza zdradziecko paraliżując wszystkie mięśnie, a na końcu serce; nikotynę, belladonę, wilczą jagodę, muchomora. Wiedział o trujących jadach setki węży i pająków; czystym destylacie z lilii clanah, który pachnie jak miód, ale zabija ofiary w najsroższych mękach; straszliwej szponodze, która rośnie w najmroczniejszych zakątkach Ohydnych Bagien. Flagg znał nie tyle dziesiątki trucizn, ile dziesiątki dziesiątków, a każda z nich straszliwsza od poprzedniej. Leżały one w największym porządku na półkach w wewnętrznej komnacie, do której służący nie mieli wstępu. Znajdowały się w zlewkach, fiolkach, maleńkich kopertkach. Każda mordercza substancja była starannie oznaczona. Oto zbór podręczny krzyków bólu – przedpokój konania, antyszambr gorączki, gotowalnia śmierci. Flagg odwiedzał go często, gdy czuł się nieswojo i chciał poprawić sobie humor. Na tym diabelskim targowisku czekało to wszystko, czego ludzie mający ciało, a zatem słabi, obawiają się śmiertelnie: męczące bóle głowy, zwijające bóle żołądka, napady biegunki, wymioty, kurczące się naczynia krwionośne, paraliż serca, eksplodujące gałki oczne, puchnące, czerniejące języki, szaleństwo.
Ale najgorszą ze wszystkich truciznę Flagg trzymał z dala nawet od tych. W jego gabinecie znajdowało się biurko. Każda z jego szuflad zamknięta była na klucz… ale jedna z nich miała potrójny zamek. Wewnątrz niej leżało pudełko z drzewa lękowego całe rzeźbione w magiczne symbole… runy i temu podobne. Zamek tego pudełka był jedyny w swoim rodzaju. Jego płytka przypominała matową pomarańczową blaszkę, ale dokładniejsze badanie wykazywało że jest to jakaś materia roślinna. W rzeczywistości była to marchew kleffa i co tydzień Flagg spryskiwał ten żywy zamek wodą. Marchew kleffa ma pewien rodzaj inteligencji. Gdyby ktokolwiek spróbował włamać się do zamku kleffa albo nawet gdyby niewłaściwy ktoś usiłował użyć właściwego klucza, zamek zaczynał krzyczeć. Wewnątrz pudełka znajdowało się mniejsze pudełko, do którego klucz Flagg zawsze nosił na szyi.
Wewnątrz drugiego pudełeczka leżała paczuszka. Zawierała ona niewielką ilość zielonego piasku. Ładne, ale nic szczególnego. Nic, czym można by pochwalić się mamie w domu. Ale ten zielony piasek był jedną z najbardziej morderczych trucizn wszystkich światów, tak straszną, że nawet Flagg jej się bał. Pochodziła z pustyni Grenh. To wielkie zatrute pustkowie leży za samym Garlanem i nie należy do krain znanych w Delainie. Do Grenh można zbliżyć się tylko w dniach, kiedy wiatr nie wieje w twarz, albowiem wystarczy raz odetchnąć oparami unoszącymi się nad Grenh, by zginąć.
Zginąć, ale nie natychmiast. Trucizna nie działała w ten sposób. Przez jeden lub dwa dni – a czasami nawet trzy – osoba, która odetchnęła trującymi oparami (albo, jeszcze gorzej, połknęła ziarnka piasku) będzie czuła się świetnie – może nawet lepiej niż kiedykolwiek w życiu. A potem, znienacka, płuca jej rozżarzą się, skóra zacznie dymić, a całe ciało skurczy się niczym ciało mumii. Po czym padnie nieżywa, często z włosami w płomieniach. Ktoś, kto wdychał lub połknął morderczą substancję, spłonie od środka.
To był Smoczy Piasek, na który nie istnieje żadne antidotum, żadne lekarstwo. Co za radość.
Tej szalonej deszczowej nocy Flagg zdecydował, że poda Rolandowi odrobinę Smoczego Piasku w winie. Zwyczajem Piotra stało się, że przynosił ojcu kielich wina każdego wieczoru, wkrótce potem, gdy Roland udał się do swych prywatnych komnat. Wiedzieli o tym wszyscy w pałacu i mówili, jaki to dobry syn z tego Piotra. Towarzystwo syna sprawiało Rolandowi przyjemność co najmniej taką samą jak wino, jak przypuszczał Flagg, ale pewna panna wpadła Piotrowi w oko, więc ostatnimi czasy rzadko siedział z ojcem dłużej niż pół godziny.
Gdyby któregoś wieczoru Flagg pojawił się po odejściu Piotra, starszy pan, jak sądził Flagg, nie odmówiłby drugiego kieliszka wina.
Bardzo szczególnego kieliszka.
Gorący rocznik, o panie, pomyślał Flagg, a na jego wąskiej twarzy pojawił się uśmiech. Rzeczywiście gorący rocznik, a czemu by nie? Winnica leży tuż u wrót do piekła, a gdy zacznie toto robić swoje w twoich flakach, pomyślisz, że już w nim jesteś.
Flagg odrzucił w tył głowę i wybuchnął śmiechem.