107

Nastąpiła wielka wymiana opowieści – wy znacie je w zasadzie w całości, a to, o czym nie wiecie, da się opowiedzieć bardzo krótko.

Skok Frisky był strzałem w dziesiątkę. Trafiła prosto w wylot rury kanalizacyjnej, a potem odwróciła się, żeby zobaczyć, czy Ben i Naomi gotowi są za nią podążyć.

Gdyby tego nie zrobili, Frisky w końcu wyskoczyłaby z powrotem na lód – stanowiłoby to dla niej wielkie rozczarowanie, ale nie zostawiłaby swojej pani dla najwspanialszego zapachu świata. Frisky wiedziała o tym, ale Naomi nie miała takiej pewności. Nie odważyłaby się nawet odwołać suki bojąc się, że mogliby ją usłyszeć strażnicy. Zamierzała więc podążyć za nią. Nie zostawiłaby Frisky, a gdyby Ben usiłował ją do tego skłonić, znokautowałaby go prawym sierpowym.

Martwiła się niepotrzebnie. Gdy tylko Ben zobaczył wylot rury, zrozumiał, którędy Dennis wszedł do zamku.

– Masz genialny węch, Frisky – powtórzył. Odwrócił się do Naomi. – Dasz radę?

– Jeśli wezmę rozbieg, to tak.

– Przypatrz się uważnie, gdzie lód staje się cienki, bo możesz się skąpać. Grube ubranie szybko cię wciągnie na dno.

– Przyjrzę się.

– Lepiej, żebym ja skoczył pierwszy – rzekł Ben. – Jeśli ci się nie uda, może zdołam cię złapać.

Cofnął się o kilka kroków i odbił tak silnie, że nieomal rozbił sobie głowę o górną krawędź rury. Podniecona Frisky wydała szczeknięcie.

– Cicho, pies – powiedział Ben.

Naomi odsunęła się aż na krawędź fosy, stała tam przez chwilę (padał tak gęsty śnieg, że Ben jej nie widział), a potem ruszyła do przodu. Ben wstrzymał oddech modląc się, żeby dobrze oceniła, gdzie zaczyna się cienki lód. Gdyby pobiegła za daleko, nie złapałyby jej najdłuższe ramiona świata.

Ale wymierzyła odległość idealnie. Ben nie musiał jej pomagać; wystarczyło, że odsunął się jej z drogi, gdy lądowała w wylocie rury. Nie stłukła sobie nawet głowy tak jak on.

– Najgorszy był ten zapach – powiedziała Naomi, gdy kończyła relacjonować ich opowieść zachwyconemu Dennisowi. – Jak mogłeś go wytrzymać?

– No, cały czas przypominałem sobie, co się ze mną stanie, jeśli mnie złapią – rzekł lokaj. – Ilekroć to zrobiłem, powietrze poprawiało się.

Ben zaśmiał się i kiwnął głową, a Dennis przez chwilę patrzył na niego podejrzanie błyszczącymi oczyma. Potem zwrócił się do Naomi.

– Ale rzeczywiście śmierdzi tam okropnie – zgodził się. – Pamiętam, że nie pachniało tam najpiękniej, gdy byłem chłopcem, lecz nie aż tak. Może dzieci nie potrafią ocenić zapachu. Albo coś takiego.

– Chyba masz rację – powiedziała Naomi.

Frisky leżała na stercie królewskich serwetek, z łbem na przednich łapach, wodząc oczyma od jednej osoby do drugiej. Niewiele rozumiała z tego, o czym rozmawiali, a szkoda, bo gdyby potrafiła użyć ludzkiego języka, poinformowałaby Dennisa, że jego ocena, co stanowi naprawdę ohydny smród, nie zmieniła się zbytnio od czasów, gdy był chłopcem. Wszyscy troje czuli oczywiście zapach Smoczego Piasku. Frisky odbierała tę woń o wiele lepiej niż PANI i CHŁOPIEC. Ślad Dennisa zachował się nadal, teraz w formie plam i punktów na zakrzywionych ścianach (w miejscach, gdzie lokaj dotykał ich rękoma; dnem ścieków płynęły nieczystości, które zmywały wszelki zapach). Nadal miał kolor jaskrawoniebieski. Druga woń była barwy ostrej żółci i wzbudzała we Frisky lęk. Suka wiedziała, że niektóre zapachy mogą zabić, i czuła, że jeszcze nie tak dawno temu ta woń też miała śmiercionośne właściwości. Ale teraz traciła moc, no i poza tym ślad Dennisa omijał jej większe skupienia. Wkrótce potem, gdy dotarli do kraty, przez którą Dennis wyszedł ze ścieków, zaczęła gubić ów zapach – i nigdy w życiu nie zdarzyło jej się cieszyć z tego aż tak.

– Nie spotkałeś nikogo? Zupełnie? – zapytał z niepokojem Dennis.

– Nie – powiedział Ben. – Szedłem przodem jako zwiad. Kilka razy widziałem strażników, ale zawsze mieliśmy dosyć czasu, żeby się ukryć. Prawdę mówiąc mogliśmy wejść główną bramą i minąć dwudziestu strażników, z których może dwu zapytałoby, kto idzie. Większość z nich była pijana.

Naomi skinęła głową.

– Wartownicy – powiedziała. – Pijani w drzazgi. I to nie na straży gdzieś pod północną granicą jakiejś zakichanej prowincjonalnej baronii, o której nikt nigdy nie słyszał; pijani na zamku!

Przypominając sobie fałszującego, smarczącego śpiewaka Dennis ponuro skinął głową.

– Powinniśmy się chyba cieszyć. Gdyby wartownicy byli dziś tacy jak za czasów Rolanda, wszyscy troje znaleźlibyśmy się w Iglicy razem z Piotrem. Ale ja jakoś nie mogę.

– Powiem ci jedno – szepnął Ben. – Gdybym był Tomaszem, drżałbym ze strachu jak liść za każdym rzutem oka na północ, jeśli wszyscy jego ludzie są tacy jak ci, których widzieliśmy.

Naomi popatrzyła na niego z niepokojem.

– Módlmy się do wszystkich bogów, żeby nic się nie stało.

Ben kiwnął głową.

Dennis pochylił się i pogłaskał Frisky po łbie.

– Szłaś za mną od domu Peyny, tak? Mądry piesek. Frisky radośnie zamerdała ogonem.

Naomi powiedziała:

– Chętnie usłyszałabym historię o królu chodzącym we śnie, jeśli zechciałbyś ją jeszcze raz przedstawić.

Więc Dennis opowiedział, mówiąc dokładnie to samo co Peynie i co ja wam zrelacjonowałem, a oni słuchali urzeczeni jak dzieci, kiedy opowiada im się baśń o gadającym wilku w nocnym czepku babci.

Загрузка...