119

Jeśli kiedykolwiek obudziliście się w środku nocy w obcym miejscu, to wiecie, że wystarczy znaleźć się samemu w ciemnościach, żeby się zdrowo najeść strachu; a teraz wyobraźcie sobie, że budzicie się w tajemnym przejściu z oczyma przy otworach, przez które widać pokój, gdzie – jak sami kiedyś widzieliście – zamordowano waszego ojca!

Tomasz krzyknął. Nikt go nie usłyszał (może poza psalm znajdującymi się poniżej, ale też w to wątpię, bo były na to zbyt stare i głuche, no i same robiły za dużo hałasu).

W Delainie istniał pewien przesąd dotyczący chodzenia we śnie, w który i u nas się wierzy. Sądzono mianowicie, że jeśli lunatyk obudzi się, zanim trafi do swego łóżka, grozi mu obłęd.

Tomasz prawdopodobnie znał ten pogląd. Jeśli tak, to mógł teraz poświadczyć, że nie ma w nim źdźbła prawdy. Bardzo się przestraszył, krzyknął, ale nie znalazł się nawet na krawędzi szaleństwa.

Prawdę mówiąc strach trwał krótko – krócej, niż myślicie – i Tomasz znów popatrzył przez otwory w ścianie. Może wam się to wydać dziwne, ale musicie pamiętać, że przed ową okropną nocą, gdy Flagg przyniósł królowi swój kielich wina po odejściu Piotra, Tomasz spędził niejedną miłą chwilę w ciemnym korytarzu. Przyjemność połączona była z poczuciem winy, ale mimo to chłopiec cieszył się, że znajduje się blisko ojca. Teraz, gdy znalazł się tutaj znowu, ogarnęła go nostalgia.

Zobaczył, że komnata prawie wcale się nie zmieniła. Wypchane głowy wciąż wisiały na ścianach – łoś Bonsey, ryś Craker, Snapper – wielki, biały niedźwiedź z północy. No i oczywiście smok Dziewięciak, przez którego oczy teraz patrzył, ze strzałą Młot na Wrogów umieszczoną powyżej.

Bonsey…

Craker…

Snapper…

Dziewięciak.

Pamiętam wszystkie imiona – pomyślał Tomasz z pewnym zdziwieniem. I nie zapomniałem o tobie, tato. Chciałbym, żebyś żył i żeby Piotr był wolny, nawet gdyby nikt na świecie nie wiedział, że istnieję. Przynajmniej mógłbym spać spokojnie.

Niektóre meble przykryto białymi pokrowcami, ale nie większość. Kominek dawno już ostygł, leżał w nim jednak opał. Tomasz spostrzegł z rosnącym zaskoczeniem, że stary szlafrok ojca wisi na swoim miejscu, na haczyku koło drzwi do łazienki. Kominek był zimny, ale jedna zapałka sprawiłaby, że wróciłby do życia, hucząc i rozsiewając ciepło; wystarczyłoby, żeby w bawialni pojawił się ojciec i komnata ożyłaby.

Nagle Tomasz zdał sobie sprawę, że odczuwa coś niesamowitego – pragnienie, by pójść do komnaty ojca. Chciał zapalić ogień.

Miał ochotę nałożyć szlafrok Rolanda. Pragnął napić się jego miodu, nawet gdyby okazał się skwaśniały albo gorzki. Wydawało mu się… pomyślał, że może udałoby mu się tam zasnąć.

Na twarzy chłopca pojawił się blady, zmęczony uśmiech; decyzja została podjęta. Tomasz nie bał się ojcowskiego ducha. Miał raczej nadzieję, że się mu on ukaże. Gdyby tak się stało, miałby mu coś do powiedzenia. Przeprosiłby go.

Загрузка...