Mimo że Frisky powstrzymywana przez Bena niecierpliwiła się, czekali jeszcze piętnaście minut. Powietrze stało się ruchomą, białą chmurą. Śnieg pobielił ciemne włosy Naomi i blond czuprynę Bena; Frisky przywdziała chłodną lodowatą narzutę. Nie widzieli już przed sobą murów zamku.
– Dobra – powiedział półgłosem Ben. – Idziemy. Podążając za Frisky przeszli przez otwarte pole. Wielki pies posuwał się teraz wolniej, z nosem przytkniętym do śniegu, od czasu do czasu wygrzebując w nim dołek. Jaskrawoniebieski szlak zapachu blakł przysypywany białą, bezwonną substancją spadającą z nieba.
– Chyba za długo czekaliśmy – szepnęła idąca obok niego Naomi.
Ben nie odezwał się. Też tak sądził i robił sobie z tego powodu wyrzuty.
Nagle z wszechobecnej białości wyłonił się ciemny masyw zamkowego muru. Naomi wyprzedziła nieco Bena. Chłopiec chwycił ją za ramię.
– Nie zapominaj o fosie – szepnął. – Jest gdzieś tam przed nami. Przestąpisz jej krawędź, spadniesz i złamiesz sobie ka…
Udało mu się powiedzieć tylko tyle, gdy oczy Naomi zabłysły przerażeniem. Wyrwała się z jego uchwytu.
– Frisky! – syknęła. – Hej! Frisky! Uważaj! Spadniesz! – Pobiegła za psem.
Ta dziewczyna jest kompletnie zwariowana, pomyślał Ben z odrobiną podziwu. A potem ruszył za nią.
Naomi martwiła się niepotrzebnie. Frisky zatrzymała się na krawędzi fosy. Węszyła pod śniegiem machając wesoło ogonem. Teraz chwyciła coś w zęby i wyciągnęła spod świeżego puchu. Odwróciła się do Naomi pytając wzrokiem: Dobry ze mnie piesek, prawda?
Dziewczyna zaśmiała się i objęła swoją ulubienicę.
Ben spojrzał w stronę muru.
– Cicho! – szepnął do niej. – Jeśli strażnicy nas usłyszą, to jak nic skończymy w kamieniołomach. Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że jesteś na własnym podwórku?
– Phi! Jeśli coś usłyszeli, to pomyślą, że to duch zimy, i uciekną do mamusi. – Mimo to mówiła też szeptem. A potem zanurzyła twarz w futrze Frisky i jeszcze raz powiedziała, jaki z niej dobry pies.
Ben pogłaskał zwierzaka po głowie. Dzięki padającemu gęsto śniegowi, żadne z nich nie czuło się tak okropnie wystawione na widok jak Dennis, gdy siedział w tym samym miejscu i zdejmował rakiety dopiero co odnalezione przez Frisky.
– Węch od bogów dany, ot co – rzekł Ben. – Ale co się stało, gdy zdjął rakiety, piesku? Czy wyrosły mu skrzydła i przeleciał nad Zachodnim Szańcem? Dokąd poszedł?
Jak gdyby odpowiadając na jego pytanie, Frisky wyzwoliła się z ich objęć i ślizgając się i zapadając w śnieg zeszła po stromym brzegu na zamarzniętą powierzchnię fosy.
– Frisky! – zawołała Naomi przyciszonym, ale przestraszonym głosem.
Suka stała na lodzie patrząc na nich, po kolana w śniegu. Leciutko merdała ogonem prosząc ich wzrokiem, żeby zeszli do niej. Nie szczekała; sama wyczuła, że lepiej nie, chociaż Naomi nie kazała jej być cicho. Ale ujadała w myślach. Zapach wciąż dawał się wyczuć, a ona chciała za nim iść, zanim zniknie do reszty, co miało nastąpić za parę minut.
Naomi popatrzyła pytająco na Bena.
– Tak – powiedział. – Oczywiście. Musimy. Chodź. Ale trzymaj ją przy nodze – nie pozwól jej się za bardzo oddalić. Tu się czai niebezpieczeństwo. Czuję to.
Wyciągnął rękę. Naomi chwyciła ją i razem zsunęli się na lód.
Frisky powoli poprowadziła ich w stronę zamkowego muru. Teraz musiała rozkopywać nosem śnieg, żeby podążać za tropem. Pokrywał go coraz bardziej gęsty, nieprzyjemny zapach – woń brudnej, ciepłej wody, odpadków, nieczystości.
Dennis wiedział, że lód robi się niebezpiecznie cienki w pobliżu wylotu rury. A nawet gdyby sobie z tego nie zdał sprawy, widział przed sobą pas wody szerokości trzech stóp.
Ben, Naomi i Frisky nie mieli takiego szczęścia. Uznali oni po prostu, że jeśli lód jest gruby przy zewnętrznym brzegu fosy, to będzie taki sam po drugiej stronie. A wzrok niewiele mógł im pomóc, bo widoczność znacznie zmniejszał gęsto padający śnieg.
Z całej trójki Frisky miała najsłabsze oczy, no i znajdowała się na przedzie. Wyostrzony słuch dał jej znać, że pod świeżym śniegiem trzaska lód… ale zapach bardzo ją absorbował, więc nie zwróciła uwagi na stłumione dźwięki… aż wreszcie lód pękł pod jej ciężarem i z pluskiem wpadła do wody.
– Frisky! Fr…
Ben zakrył Naomi usta dłonią. Zaczęła się mu wyrywać. Ale chłopiec wiedział, na czym polega niebezpieczeństwo, i trzymał ją mocno.
Naomi niepotrzebnie się martwiła. Psy przecież potrafią pływać, a dzięki swej gęstej, lekko przetłuszczonej szubie Frisky lepiej radziła sobie w wodzie niż którakolwiek z istot ludzkich. Pośród kawałków popękanego lodu i kulek śniegu, które szybko zamieniały się w gęstą maź i znikały, dopłynęła prawie do samego muru. Uniosła głowę węsząc, szukając zapachu… a gdy zrozumiała, skąd dobiega, wróciła do Bena i Naomi. Dotarła do krawędzi lodu i chciała wyjść z wody, ale lód pękł jej pod łapami. Spróbowała jeszcze raz. Naomi krzyknęła.
– Cicho, Naomi, bo jeszcze przed świtem możemy znaleźć się w lochach – powiedział Ben. – Chwyć mnie za kostki. – Puścił ją i położył się na brzuchu. Dziewczyna przykucnęła za nim i przytrzymała mu nogi tak, jak jej polecił. Leżąc na lodzie, Ben słyszał, jak jęczy on i pomrukuje. To mogło zdarzyć się któremuś z nas, pomyślał, a wtedy rzeczywiście znaleźlibyśmy się w kłopotach.
Rozstawił nogi, żeby lepiej rozłożyć ciężar, a potem złapał Frisky za przednie łapy poniżej miejsca, gdzie łączyły się z klatką piersiową.
– Do góry, mała – chrząknął Ben. – Mam nadzieję. – Pociągnął ją z całej siły.
Przez chwilę wydawało mu się, że lód pęknie pod ciężarem wciąganej nań Frisky – a potem on sam i za nim Naomi znajdą się w wodzie. Przechodził przez fosę niejeden raz, gdy szedł na zamek bawić się z Piotrem, a wtedy błękitne, letnie niebo i białe obłoki odbijały się w wodzie czyniąc ją prawdziwie piękną, niczym obraz. Nigdy jednak nie przyszło mu do głowy, iż mógłby zginąć w niej podczas zamieci śnieżnej w czarną noc. No i brzydko pachniała.
– Wyciągnij mnie – szepnął. – Ten twój cholerny pies waży tonę!
– Nie waż się źle mówić o Frisky, Benie Staad. Ben zacisnął powieki i rozciągnął wargi w uśmiechu.
– Stokrotne przeprosiny. Ale jeśli nie zaczniesz mnie stąd wyciągać, to chyba się skąpię.
Udało jej się jakoś, chociaż Ben i Frisky razem ważyli trzy razy więcej niż ona. Ciało Bena leżącego twarzą do ziemi wyryło koleinę w świeżym puchu, a w kroku zebrała mu się kupka śniegu, tak jak zgromadziłaby się w lemieszu drewnianego pługa.
W końcu – tak przynajmniej wydawało się Benowi i Naomi, chociaż cała sprawa trwała prawdopodobnie tylko kilka sekund – pierś Frisky przestała kruszyć lód i zaczęła wsuwać się na jego powierzchnię. Po chwili jej tylne łapy znalazły się na solidnym gruncie. A potem suka stała już na czterech nogach i energicznie się otrząsała. Brudna woda obryzgała Benowi twarz.
– Fuj! – wykrzywił usta wycierając się. – Dziękuję, Frisky!
Ale ona nie zwróciła na niego uwagi. Znowu patrzyła na mur zamkowy. Chociaż woda zamarzała na jej futrze tworząc brudne sople, interesowała się przede wszystkim zapachem. Czuła go wyraźnie nad sobą, ale nie bardzo wysoko. Dobiegał z ciemnego miejsca. Nie było tam zimnej substancji pozbawionej zapachu.
Ben wstawał na nogi otrzepując się ze śniegu.
– Przepraszam, że tak krzyknęłam – szepnęła Naomi. – Gdyby to był jakikolwiek inny pies… myślisz, że mnie usłyszeli?
– Gdyby tak się stało, kazano by ci podać hasło – odszepnął Ben. – Bogowie, niewiele brakowało. – Teraz już widzieli otwartą wodę tuż pod starożytnym kamiennym murem zewnętrznego szańca Twierdzy Delain, bo wiedzieli, czego mają oczekiwać.
– Co teraz?
– Nie możemy przejść – szepnął Ben. – To jasne. Ale co zrobił on, Naomi? Dokąd stąd poszedł? Może pofrunął?
– Jeśli my…
Ale Naomi nie dokończyła myśli, bo wtedy właśnie Frisky ujęła sprawy w swoje łapy. Wszyscy jej przodkowie byli znakomitymi tropicielami, miała to we krwi. Kazano jej iść tym podniecającym, czarownym, jaskrawoniebieskim tropem i czuła, że nie jest w stanie go porzucić. Tak więc przysiadła na lodzie, napięła swe wytrenowane ciągnięciem sań mięśnie i skoczyła w ciemność. Jak mówiłem, wzrok był jej najsłabszym zmysłem i skoczyła naprawdę na ślepo; z brzegu lodu nie wiedziała czarnego otworu rury kanalizacyjnej.
Ale dostrzegła go znajdując się w wodzie, a nawet gdyby nie, miała swój nos i wiedziała, że otwór tam jest.