88

Dwaj starsi mężczyźni ruszyli w drogę. Wymienili z Dennisem uścisk dłoni, on zaś ucałował pierścień sędziego, na którym wyryta była Wielka Pieczęć Delainu. Peyna zrezygnował ze swego stanowiska, ale nie potrafił rozstać się z sygnetem, który stanowił symbol wszystkiego, co prawo ma w sobie najlepsze. Wiedział, że od czasu do czasu popełniał błędy, ale nie załamywał się tym. Zdawał sobie sprawę, że na tej ziemi droga do piekła wybrukowana jest dobrymi chęciami – ale rozumiał też, że czasami tylko one się liczą. Być może aniołom nie grozi potępienie, ale istoty ludzkie nie mają tego szczęścia i zawsze znajdują się blisko piekła.

Nie chciał, żeby Dennis całował pierścień, ale chłopak się uparł. Potem Arlen uścisnął mu dłoń i życzył rychłego powrotu. Uśmiechając się (ale Peyna widział, że w oczach czai mu się strach) Dennis wyraził nadzieję, że im także wszystko pójdzie gładko. Potem młody lokaj zwrócił się na wschód, w stronę zamku, a dwaj starsi panowie udali się w kierunku zachodnim, na farmę niejakiego Karola Reechfula. Zajmował się on zawodowo hodowlą anduańskich psów husky, płacił bez skargi drastyczne podatki nakładane przez króla i w związku z tym uważano, że jest wiernym poddanym… ale Peyna wiedział, że Reechful pomagał uchodźcom obozującym w Puszczy Kresowej i ułatwiał innym nawiązanie z nimi kontaktu. Peyna nigdy nie przypuszczał, że będzie kiedykolwiek potrzebował usług Reechfula, ale teraz nadeszła właśnie taka chwila.

Najstarsza córka gospodarza, Naomi, powiozła Peynę i Arlena saniami ciągnionymi przez dwanaście najsilniejszych psów. W środę wieczorem znaleźli się na skraju Puszczy Kresowej.

– Kiedy dotrzemy do obozu uchodźców? – zapytał Peyna Naomi.

Dziewczyna cisnęła w ogień cienkie, paskudnie cuchnące cygaro, które paliła.

– Za jakieś dwa dni, jeśli utrzyma się ładna pogoda. Cztery, o ile zacznie padać śnieg. Albo nigdy, jeżeli rozszaleje się zamieć.

Peyna poszedł się położyć. Zapadł w sen prawie natychmiast. Może i nie miało to sensu, ale sypiał obecnie lepiej niż w ostatnich latach.

Następnego dnia pogoda utrzymała się, to samo w piątek. Tego dnia o zmroku – czwartego od czasu, gdy Peyna i Arlen rozstali się z Dennisem – dotarli do niedużego skupiska namiotów i prowizorycznych szałasów, których Flagg szukał daremnie.

– Hej! Kto idzie i jakie jest hasło? – zawołał jakiś głos. Brzmiał pewnie, radośnie i nie słyszało się w nim lęku. Peyna rozpoznał go natychmiast.

– Naomi Reechful – odkrzyknęła dziewczyna – a hasło dwa tygodnie temu brzmiało „egzamin”. Jeśli się zdążyło zmienić, Benie Staad, to strzelaj, a ja wrócę cię straszyć!

Zza skały wyłonił się roześmiany Ben.

– Nie odważyłbym się stawić czoła twojemu duchowi, Naomi – jesteś dostatecznie przerażająca za życia!

Nie zwracając więcej uwagi na Bena dziewczyna zwróciła się do Peyny.

– Jesteśmy na miejscu – powiedziała.

– Tak – odparł. – Widzę.

I cieszę się, że tu trafiliśmy… bo coś mi mówi, iż zostało już bardzo mało czasu – pomyślał.

Загрузка...