Tomku, znowu jesteś smutny! – zawołał Flagg. Tego dnia kaptur nie zakrywał jego twarzy, która wyglądała prawie normalnie.
Prawie.
Tomasz był rzeczywiście smutny. Tego dnia musiał przez cały obiad wysłuchiwać, jak ojciec wychwala Piotra za doskonałe stopnie z geometrii i nawigacji przed swoimi doradcami. Sam Roland nigdy nie rozumiał się na tych przedmiotach. Wiedział, że trójkąt ma trzy boki, a kwadrat cztery; wiedział, że zgubiwszy się w lesie można odnaleźć drogę idąc za Starą Gwiazdą; ale na tym jego wiadomości kończyły się. Podobnie rzecz się miała z umiejętnościami Tomasza, który z tego powodu nie mógł się doczekać końca posiłku. Co gorsza, mięso podano takie, jakie najbardziej lubił ojciec – prawie surowe i krwiste. Takie zaś mięsiwo nieodmiennie przyprawiało Tomasza o mdłości.
– Obiad mi zaszkodził i tyle – odpowiedział Flaggowi.
– Hm, jest pewna rzecz, która znakomicie poprawi ci humor – odparł Flagg. – Zdradzę ci pewną tajemnicę zamku, chłopcze.
Tomasz bawił się żuczkiem trzęsaczkiem. Posadził go na biurku i ogrodził dookoła książkami. Jeśli wydawało się, że pełznący żuk znajdzie drogę wyjścia, Tomasz przestawiał którąś z książek, żeby mu to uniemożliwić.
– Jestem wykończony – powiedział Tomasz. Nie kłamał. Słuchanie, jak wychwalają Piotra, zawsze przyprawiało go o zmęczenie.
– Spodoba ci się – rzekł Flagg prawie zalotnym tonem… ale też jakby grożącym.
Tomasz popatrzył na niego z obawą.
– A nie ma tam żadnych nietoperzy?
Flagg roześmiał się wesoło – ale śmiech ten i tak sprawił, że na ramionach Tomasza pojawiła się gęsia skórka. Poklepał chłopca po plecach.
– Ani jednego! Ani kropelki wody! Żadnego przeciągu! Cieplutko i miło! I możesz rzucić okiem na twojego ojca, Tomku!
Tomasz wiedział, że rzucanie okiem oznaczało podglądanie, a podglądać nie należało – ale strzał trafił w dziesiątkę. Następnym razem, gdy żuczek trzęsaczek znalazł drogę między książkami, pozwolił mu wyjść.
– Zgoda – powiedział. – Ale niech tam nie będzie nietoperzy.
Flagg otoczył ramieniem plecy chłopca.
– Żadnych nietoperzy, przysięgam, ale powiem ci coś, co da ci do myślenia, Tomku. Nie tylko zobaczysz swojego ojca, ale będziesz go widział oczami jego największego trofeum!
Tomasz ze zdziwienia szeroko otworzył swoje własne oczy. Flagg odczuł zadowolenie. Rybka połknęła przynętę.
– Co to znaczy?
– Chodź i zobacz sam – powiedział tylko. Poprowadził Tomasza labiryntem korytarzy. Zgubilibyście się w nich prawie natychmiast i ja prawdopodobnie też, ale Tomasz szedł nimi tak pewnie, jak wy odnajdujecie po ciemku drogę do własnego pokoju – przynajmniej dopóki Flagg nagle nie skręcił.
Prawie dotarli do apartamentów króla, gdy czarnoksiężnik otworzył wpuszczone w mur drewniane drzwi, których Tomasz nigdy przedtem naprawdę nie zauważył. Oczywiście znajdowały się tam zawsze, ale w zamkach często są drzwi, a nawet całe skrzydła, które opanowały sztukę stawania się mglistymi.
Ten korytarzyk okazał się raczej wąski. Minęła ich sprzątaczka niosąca stertę prześcieradeł; spotkanie czarnoksiężnika w tym wąskim kamiennym gardle tak ją przeraziło, że chętnie wtopiłaby się w kamienne ściany, żeby go uniknąć. Tomasz niemal wybuchnął śmiechem, bo sam często się tak czuł, gdy znajdował się w towarzystwie Flagga. Nikogo więcej nie spotkali.
Gdzieś pod nimi dało się słyszeć odległe szczekanie psów, i to pomogło mu domyślić się, gdzie są. Jedynymi psami na zamku były myśliwskie ogary jego ojca, a szczekały prawdopodobnie dlatego, że nadchodziła pora ich karmienia. Większość psów Rolanda była równie stara jak on sam, a wiedząc, jak od zimna bolą kości, kazał on psiarnię umieścić na zamku. Żeby tam trafić, z głównego salonu ojca należało zejść schodami w dół, skręcić w prawo, a potem przejść około dziesięciu jardów wewnętrznym korytarzem. Tak więc Tomasz wiedział, że są około trzydziestu stóp na prawo od prywatnych pokoi Rolanda.
Flagg zatrzymał się tak raptownie, że Tomasz prawie na niego wpadł. Czarnoksiężnik rozejrzał się szybko, sprawdzając, czy są sami. Nie dostrzegł nikogo.
– Czwarty kamień od tego na dole ze szczerbą powiedział Flagg. – Naciśnij go. Szybko!
A więc rzeczywiście był tu jakiś sekret, a Tomasz uwielbiał sekrety. Zadowolony odliczył cztery kamienie w górę od tego ze szczerbą i przycisnął. Spodziewał się jakiegoś drobnego cygaństwa – może odsuwanej płyty – ale na to, co się stało, zupełnie nie był przygotowany.
Kamień z łatwością przesunął się w głąb około trzech cali. Coś stuknęło. A potem cały fragment ściany znienacka zapadł się do środka ukazując ciemną szparę. To wcale nie była ściana, tylko wielkie drzwi! Tomaszowi opadła szczęka.
Flagg klepnął go po siedzeniu.
– Mówiłem szybko, ty głupku! – szepnął nerwowo. Tym razem napięcie w jego głosie nie było tylko przedstawieniem dla potrzeb Tomasza, jak często zdarzało się z innymi objawami uczuć Flagga. Popatrzył na prawo i lewo, żeby sprawdzić, czy korytarz jest nadal pusty.
– Ruszaj! Już!
Tomasz zajrzał w ciemną szczelinę i niepewnie pomyślał o nietoperzach. Ale rzut oka na twarz Flagga powiedział mu, że nie pora teraz na dyskusje.
Otworzył szerzej drzwi i wszedł w mrok. Flagg podążył za nim natychmiast. Tomasz usłyszał cichy łopot szat czarnoksiężnika, który odwrócił się i pchnięciem zamknął drzwi. Panowały kompletne ciemności, powietrze było ciepłe i nieruchome. Zanim Tomasz zdążył otworzyć usta i powiedzieć cokolwiek, na czubku palca Flagga zapłonął błękitny płomień rzucając ostre białoniebieskie światło.
Tomasz instynktownie skulił się i zakrył głowę rękoma.
Flagg zaśmiał się szorstko.
– Żadnych nietoperzy, Tomku. Przecież obiecałem. Nie kłamał. Sufit był niski i Tomasz sam mógł się o tym przekonać. Żadnych nietoperzy, cieplutko… dokładnie tak, jak obiecywał czarnoksiężnik. Światło magicznego ognia Flagga ukazywało, że znajdują się w tajnym korytarzu o długości około dwudziestu pięciu stóp. Ściany, podłoga i sufit pokrywały deski z grabowego drewna. Nie widział dobrze dalszego końca, ale sprawiał on wrażenie całkiem pustego.
Ciągle słyszał stłumione szczekanie psów.
– Jak mówię, że masz się pospieszyć, to ruszaj się – powiedział Flagg. Pochylił się nad Tomaszem, niewyraźnie majaczący cień, sam w ciemnościach przypominający nietoperza. Chłopiec niepewnie cofnął się o krok. Jak zawsze czarnoksiężnik rozsiewał nieprzyjemny zapach – odór tajemniczych proszków i gorzkich ziół. – Teraz już wiesz, gdzie jest korytarz, a ja nie zamierzam bronić ci z niego korzystać. Ale jeśli ktoś cię kiedykolwiek tutaj złapie, musisz powiedzieć, że odkryłeś to przejście przypadkiem.
Postać zamajaczyła bliżej, zmuszając Tomasza do cofnięcia się o następny krok.
– Jeśli powiesz, że to ja ci go pokazałem, Tomku, pożałujesz.
– Nie powiem, nigdy – powiedział Tomasz. Jego głos był cienki i drżący.
– Doskonale. Ale jeszcze lepiej, jeśli nikt nie zauważy, jak z niego korzystasz. Podglądanie króla to poważna sprawa, nawet jeśli podglądający jest księciem. A teraz chodź za mną. Tylko cicho.
Flagg doprowadził go do końca korytarza, który też wyłożony był grabową boazerią, ale gdy mag uniósł palec, na którym świecił płomień, Tomasz zobaczył dwie małe klapki. Flagg ściągnął wargi i zdmuchnął światło.
W kompletnych ciemnościach szepnął:
– Nigdy nie otwieraj tych dwu klapek paląc światło. Może zobaczyć. Jest stary, ale wzrok ma nadal dobry. Może coś dostrzec, chociaż oczy są zrobione z ciemnego szkła.
– Co…
– Ćśśś! Słuch ma też dobry.
Tomasz zamilkł, ale serce waliło mu w piersi. Czuł niezrozumiałe dla samego siebie podniecenie. Potem doszedł do wniosku, że było tak dlatego, iż w pewien sposób wiedział, co miało nastąpić.
Usłyszał w ciemności lekki szmer odsuwanej klapki i nagle słaby promień – światło pochodni – rozjaśnił mrok. Rozległ się drugi szmer i pojawił się drugi promień. Teraz znowu widział zarys postaci Flagga i własnych rąk, jeśli uniósł je przed oczy.
Tomasz zobaczył, że czarnoksiężnik podchodzi do ściany i pochyla się nieco; potem przysłonił znacznie światło, gdy przytknął oczy do obu otworów, z których sączyło się. Patrzył przez chwilę, następnie chrząknął i odsunął się. Skinął na Tomasza.
– Popatrz sobie – powiedział.
W narastającym podnieceniu Tomasz ostrożnie przybliżył się do otworów. Widział całkiem wyraźnie, chociaż w dziwnej zielonożółtej poświacie – tak jak gdyby patrzył przez zakopcone szkło. Ogarnęło go poczucie wspaniałego, pełnego zachwytu. Patrzył na bawialnię swojego ojca. Zobaczył jego samego przy kominku, rozwalającego się w swoim ulubionym fotelu – tym, który miał wysokie oparcie rzucające cień na jego pomarszczoną twarz.
Był to prawdziwy salon myśliwego; w naszym świecie nazwalibyśmy go gabinetem, chociaż powierzchnią dorównywał niejednemu domowi. Wzdłuż ścian płonęły pochodnie. Wszędzie wisiały głowy zwierząt: niedźwiedzi, jeleni, łosi gnu, kormoranów. Znajdował się tu nawet wspaniały pierzowiec, który jest krewniakiem legendarnego feniksa. Tomasz nie widział głowy Dziewięciaka, smoka, którego ojciec upolował przed jego narodzinami, ale w pierwszej chwili nie zwrócił na to uwagi.
Ojciec markotnie pojadał ciastko. Dzbanek z parującą herbatą stał pod ręką.
I tylko to działo się w tym wielkim pokoju, w którym zmieściłoby się (i czasami bywało tak rzeczywiście) do dwustu stojących ludzi – Roland zawinięty w futrzany płaszcz samotnie popijający herbatę. Ale Tomasz przyglądał mu się, jak się wydawało, w nieskończoność. Nie da się opisać fascynacji i podniecenia, jakie wywołał w nim widok ojca. Serce, które przedtem łomotało mu w piersi, biło z podwójną szybkością. Krew szumiała mu w głowie. Ręce zacisnęły się w pięści tak mocno, że potem odkrył na dłoniach krwawe półksiężyce od paznokci.
Dlaczego widok starszego pana spożywającego bez entuzjazmu ciastko wywołał w nim takie podniecenie? Hm, po pierwsze trzeba pamiętać, że starszy pan to nie taki znowu pierwszy lepszy dziadek. To był ojciec Tomasza. A podglądanie, co należy z przykrością stwierdzić, jest atrakcją samo w sobie. Kiedy obserwuje się kogoś, kto nie wie, że jest widziany, jego nawet najzwyklejsze czynności wydają się ważne.
Po chwili Tomasz poczuł się trochę zawstydzony tym, co robi, co wcale nie jest takie dziwne. Podglądanie kogoś to w końcu jakby kradzież – kradniemy widok tego, co robią ludzie myśląc, że są sami. Ale jest to też zasadnicza atrakcja podglądania, i Tomasz mógłby tak patrzeć godzinami, gdyby Flagg nie mruknął: – Wiesz, gdzie jesteś, Tomku?
– Ee – chciał powiedzieć, że chyba nie, ale oczywiście wiedział. Miał dobre wyczucie kierunku i przy odrobinie wysiłku potrafił wyobrazić sobie, co znajdowało się w miejscu, z którego rozciągał się taki widok. Nagle zrozumiał, co miał na myśli Flagg mówiąc, że on, Tomasz, zobaczy ojca przez oczy największej zdobyczy Rolanda. Patrzył na ojca mniej więcej z połowy wysokości zachodniej ściany… a tam właśnie wisiała największa z głów, która należała do Dziewięciaka, ojcowskiego smoka.
Może coś dostrzec, chociaż oczy są zrobione z ciemnego szkła – teraz rozumiał i to. Tomasz musiał zakryć sobie usta ręką, żeby nie wybuchnąć przenikliwym chichotem.
Flagg zasunął klapki… ale on też się uśmiechał.
– Zaczekaj! – szepnął Tomasz. – Chcę jeszcze popatrzeć!
– Nie dziś – odparł Flagg. – Na dziś wystarczy. Możesz tutaj przychodzić, kiedy tylko zechcesz… ale jeśli będziesz robił to za często, na pewno ktoś cię złapie. Zbieraj się. Wracamy.
Flagg zapalił magiczny płomień i ponownie poprowadził Tomasza korytarzem. Na końcu zgasił go i znów rozległ się szmer, gdy otworzył judasz. Naprowadził na niego rękę Tomasza tak, aby wiedział, gdzie jest, a potem kazał mu popatrzeć.
– Zauważ, że widzisz korytarz w obie strony – powiedział Flagg. – Zawsze pamiętaj popatrzeć, zanim otworzysz tajne drzwi, albo któregoś dnia ktoś cię tutaj złapie.
Tomasz przyłożył oko do judasza i zobaczył dokładnie po drugiej stronie korytarza ozdobne okno ze szklanymi bokami, które umieszczone były trochę pod kątem. Było ono zbyt ekstrawaganckie jak na taki mały korytarz, ale Tomasz zrozumiał natychmiast, że zostało tu umieszczone przez kogoś, kto zrobił tajne przejście. Patrząc w ustawione pod kątem szyby rzeczywiście widział zamglone odbicie obu końców korytarza.
– pusto? – szepnął Flagg.
Tak – odpowiedział szeptem Tomasz. Flagg pchnął znajdującą się wewnątrz dźwignię (tym razem także naprowadzając na nią dłoń Tomasza, żeby w przyszłości mógł z niej korzystać) i drzwi otwarły się ze stuknięciem.
– Teraz szybko! – Błyskawicznie wyszli i zamknęli za sobą drzwi.
Dziesięć minut później byli z powrotem w pokoju Tomasza.
– Dość już emocji na dziś – powiedział Flagg. – Pamiętaj, co ci powiedziałem, Tomku: nie korzystaj z korytarza za często, bo cię ktoś złapie, a jeśli cię złapią – oczy Flagga błysnęły ponuro – pamiętaj, że znalazłeś go przypadkiem.
– Tak jest – powiedział szybko Tomasz cienkim głosem, który zapiszczał niczym nie naoliwione zawiasy. Gdy Flagg patrzył nań w ten sposób, wydawało mu się, że jego serce jest ptakiem szamoczącym się w zamkniętej klatce.