53

Beson wysłuchał mowy uwięzionego księcia z niedowierzaniem i rosnącą furią. Piotr skończył, a Aron Beson wydobył z siebie stek rynsztokowych przekleństw, które nawet dorożkarza przyprawiłyby o rumieniec wstydu. Piotr przeczekał to, nieporuszony.

– Ty zbrodniczy, zarozumiały gnojku! – zakończył Beson tonem, w którym brzmiały nutki zdziwienia. – Wydaje ci się, że nadal żyjesz w cholernym luksusie i masz służących, którzy przybiegną, ilekroć zagniesz jeden ze swoich perfumowanych paluszków. Ale tutaj to nie przejdzie, mój młody książę. O nie.

Beson pochylił się do przodu wysuwając nie ogolony podbródek i chociaż jego zapach – potu, taniego wina i łuszczącego się aż brudu – zbijał z nóg, Piotr nie cofnął się. Nie dzieliły ich kraty; Beson nie zaczął jeszcze bać się więźniów, a tym bardziej takiego smarkacza. Główny strażnik miał pięćdziesiątkę, niski wzrost, szerokie bary i duży brzuch. Tłuste włosy otaczały strąkami jego policzki i opadały na plecy. Gdy wszedł do pokoju Piotra, jeden z pomniejszych strażników zamknął za nim drzwi na klucz.

Beson zwinął lewą pięść i potrząsnął nią Piotrowi przed nosem. Prawą rękę wsunął do kieszeni u pasa i zamknął na gładkim metalowym walcu. Jedno mocne uderzenie tak wzmocnioną pięścią potrafi złamać ludzką szczękę. Beson nieraz już tak robił.

– Możesz dać się wypchać swoimi żądaniami, książątko. A następnym razem, jeśli przyjdzie ci do głowy wzywać mnie do takich królewskich bzdur, popamiętasz.

Beson skierował się do drzwi, niski, zgarbiony, przypominający do złudzenia trolla. Poruszał się w swoim własnym obłoku smrodu.

– Grozi ci popełnienie bardzo poważnego błędu – powiedział Piotr. Mówił cicho, ale stanowczo i dobitnie.

Beson odwrócił się do niego z wyrazem niedowierzania na twarzy.

– Coś ty powiedział?

– Słyszałeś – odparł Piotr. – A kiedy następnym razem się do mnie odezwiesz, śmierdzielu, to lepiej pamiętaj, że przemawiasz do osoby z królewskiego rodu. Moje pochodzenie nie zmieniło się, gdy wszedłem tu na górę.

Przez chwilę Beson nie znajdował odpowiedzi. Otworzył i zamknął usta jak ryba wydobyta z oceanu – chociaż każdy rybak złowiwszy coś tak nieprzyjemnego jak Beson z pewnością wrzuciłby to na powrót do morza. Spokojne żądania Piotra – wygłaszane tonem nie pozostawiającym wątpliwości, że są w rzeczywistości rozkazami, których wykonania nie można odmówić – doprowadziły szefa strażników do krańcowej wściekłości. Jedno z nich było żądaniem człowieka kompletnie zniewieściałego albo po prostu wariata. Beson natychmiast uznał je za nonsens albo błazeństwo. Drugie zaś miało związek z posiłkami. Połączone z faktem, że oczy Piotra wyrażały ożywienie i zdecydowanie, oznaczało, iż młody książę porzucił rozpacz i zdecydował się żyć.

Perspektywy dni spędzanych na nieróbstwie i nocnych pijatykach wyglądały kusząco. Teraz jednak oddalały się. Ten chłopak wyglądał na bardzo zdrowego i silnego. Może żyć jeszcze długo, a Beson spędzi resztę swych dni patrząc na twarz młodego mordercy – na taką myśl zazgrzytał zębami! No i…

Śmierdziel? Czy on naprawdę nazwał mnie śmierdzielem?

– Mój drogi książę – powiedział Beson. – Myślę, że to ty popełniłeś błąd… ale obiecuję ci, że nigdy więcej już go nie powtórzysz.

Usta rozwarły mu się w uśmiechu ukazując kilka poczerniałych, zepsutych zębów. Szykując się do ataku poruszał się z nieoczekiwaną płynnością. Prawa ręka wydobyła się z kieszeni chowając w sobie kawałek metalu.

Piotr cofnął się o krok, patrząc to na zaciśnięte w pięści dłonie Besona, to na jego twarz. Za plecami Besona otworzyło się maleńkie, zakratowane okienko znajdujące się w drzwiach. Dwu strażników tłoczyło się tam, nie ogolony policzek przy nie ogolonym policzku, uśmiechając się radośnie w oczekiwaniu.

– Wiesz, że królewscy więźniowie mają pewne ulgi w drobnych sprawach – powiedział Piotr wciąż cofając się i krążąc. – Taki jest zwyczaj. A ja nie poprosiłem cię o nic niewłaściwego.

Beson uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wyobrażał sobie, że usłyszał strach w głosie Piotra. Mylił się. Ten błąd miał wkrótce zostać wyjaśniony w sposób, do jakiego nie był przyzwyczajony.

– Za takie zwyczaje się płaci, nawet w rodach królewskich, moje książątko – Beson potarł kciuk lewej ręki o wskazujący palec. Prawa ciasno zaciskała się na kawałku metalu.

– Jeśli chodzi o jakieś pieniądze od czasu do czasu, to się da załatwić – rzekł Piotr ciągle oddalając się łukiem od Besona. – Ale pod warunkiem, że natychmiast przestaniesz się tak niemądrze zachowywać.

– Boisz się, co?

– Bać to możesz się ty – powiedział Piotr. – Najwyraźniej chcesz zaatakować królewskiego brata.

Cios był celny i Beson zawahał się na chwilę. Potem rzucił okiem na otwarty judasz w drzwiach, zobaczył swoich strażników i twarz znowu mu pociemniała. Gdyby się teraz wycofał, miałby z nimi kłopoty – nic, z czym nie potrafiłby sobie dać rady, oczywiście, ale tak czy siak jeszcze jeden problem przez tego smarkacza.

Rzucił się naprzód i zamachnął obciążoną pięścią. Uśmiechał się. Krzyki księcia padającego na kamienną posadzkę, trzymającego się kurczowo za rozbity, krwawiący nos, będą, jak sądził, cienkie i dziecięce.

Piotr cofnął się lekko, poruszając się płynnie niczym w tańcu. Złapał pięść Besona nie dając się zaskoczyć jej obciążeniem – zauważył błysk metalu pomiędzy jego spuchniętymi palcami. Szarpnął z siłą, o jaką Beson nie posądziłby go pięć minut wcześniej. Beson poleciał łukiem i huknął w półokrągłą ścianę „bawialni” Piotra tak, że zagrzechotały mu resztki zębów. W oczach zobaczył gwiazdy. Metalowy walec wypadł mu z ręki i potoczył się po podłodze. I zanim Beson zdążył zacząć wracać do siebie, Piotr skoczył i porwał kawałek metalu. Poruszał się z gracją i płynnością kota.

To się nie może dziać – pomyślał Beson z rosnącym niesmakiem i otępiałym zdziwieniem. To przecież się nie dzieje.

Nigdy nie żywił obaw przed wejściem do dwupokojowego więzienia na szczycie Iglicy, bo nigdy nie znajdował się w nim więzień, czy to krwi szlacheckiej, czy królewskiej, który zdołałby mu dorównać. O tak, odbyło się tu kilka sławnych walk, ale wszystkich potrafił nauczyć, kto tu rządzi. Na dole może stali na szczycie hierarchii, ale tu on był panem i szybko nabierali szacunku dla jego nabitych, pokrytych brudem mięśni. A teraz ten dzieciak…

Rycząc z wściekłości Beson oderwał się od ściany potrząsając głową, żeby prędzej oprzytomnieć i rzucić się na Piotra, który trzymał już metalowy cylinder ukryty w swojej prawej dłoni. Strażnicy stali gapiąc się z ogłupiałym podziwem na ten nieoczekiwany zwrot wydarzeń. Żadnemu nie przyszło do głowy wtrącać się; nie mniej niż Beson nie wierzyli własnym oczom.

Beson ruszył w stronę Piotra z wyciągniętymi ramionami. Skoro książę pozbawił go kastetu, nie miał najmniejszego zamiaru wdawać się w pozbawione wszelkich reguł młócenie pięściami, które uważał za „boks”. Dążył do zwarcia, chciał go złapać, przewrócić na podłogę, usiąść na nim i dusić, dopóki nie straci przytomności.

Ale Piotr znikł z miejsca, w którym znajdował się przed chwilą jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wykonując krok w bok i kuląc się. Gdy krępy, trollowaty główny strażnik mijał go usiłując zawrócić, Piotr uderzył go trzykrotnie prawą pięścią, w której znajdował się metalowy walec. To nieuczciwe, ale cóż, to nie ja przyniosłem tutaj ten kawałek metalu – pomyślał. Ciosy nie sprawiały wrażenia mocnych. Gdyby Beson obserwował jakąś walkę i zobaczył te trzy szybkie, krótkie uderzenia, zaśmiałby się i powiedziałby, że to „babskie ciosy”. Dla niego bowiem uderzenie zadane przez mężczyznę to cios z szerokiego zamachu, przy którym aż świszczę powietrze.

Ale to nie były babskie ciosy, jak mógłby pomyśleć Beson i jemu podobni. Każdy z nich został wyprowadzony z ramienia, tak jak pokazywał Piotrowi jego nauczyciel boksu podczas lekcji odbywanych dwa razy w tygodniu w ciągu ostatnich sześciu lat. Ciosy były oszczędne, nie wywoływały świstu powietrza, ale Beson poczuł się, jakby został trzykrotnie raz za razem kopnięty przez bardzo małego kucyka o bardzo dużych kopytach. Odczuł ostry ból w lewej stronie twarzy, gdy pękła kość policzkowa. Besonowi wydało się, jakby trzasnęła mu w głowie gałązka. Znów poleciał na ścianę. Uderzył w nią jak szmaciana lalka, a potem ugięły się pod nim nogi. Patrzył na księcia ze zrozumiałym przerażeniem.

Strażników przyglądających się przez otwór w drzwiach zatkało. Beson pokonany przez dzieciaka? Równie trudno w to uwierzyć, jak w deszcz padający z bezchmurnego nieba. Jeden z nich rzucił okiem na trzymany w ręku klucz, przez moment zastanawiał się, czy nie należałoby wejść do środka, ale wybrał bezpieczniejsze rozwiązanie. Można tam było oberwać. Wsunął klucz do kieszeni, żeby móc potem twierdzić, że o nim zapomniał.

– Będziesz teraz rozsądny? – Piotr nawet się nie zadyszał. – To bez sensu. Żądam od ciebie tylko dwóch drobnych uprzejmości, za które nie ominie cię dobra zapłata. Ty…

Rycząc wściekle Beson raz jeszcze rzucił się na Piotra. Tym razem nie spodziewał się on ataku, lecz mimo to zdołał wykonać unik, tak jak matador usuwa się z drogi przed nieoczekiwanie szarżującym bykiem – matador może zostać zaskoczony, a nawet przebity rogiem, ale rzadko zdarza mu się przy tym stracić grację. Piotr uskoczył z wdziękiem, ale został zraniony. Beson miał długie, nierówne i brudne pazury – przypominające raczej szpony niż ludzkie paznokcie – i lubił opowiadać swoim podwładnym (zwłaszcza w ponure, zimowe wieczory, gdy wydawało mu się, że pragnęliby posłuchać jakiejś makabrycznej historii) o czasach, gdy od ucha do ucha rozorał szyję więźnia paznokciem kciuka.

Teraz, gdy Beson go mijał, jeden z nich narysował krwawą linię na lewym policzku Piotra. Rozcięcie biegło od skroni do brody omijając lewe oko zaledwie o pół cala. Skóra została przecięta na wylot, a Piotr do końca życia nosił bliznę jako pamiątkę spotkania z Besonem.

Piotr poczuł gniew. Wszystko to, co zdarzyło się w ciągu ostatnich dziesięciu dni, nagle zestrzeliło mu się w głowie w jedną całość i na chwilę ogarnęła go taka złość, że prawie – ale nie całkiem do końca, tylko prawie – gotów był zabić brutalnego głównego strażnika zamiast dać mu wyłącznie nauczkę, której nigdy, ale to nigdy nie zapomni.

Gdy Beson odwrócił się, zbiła go z nóg seria lewych sierpowych i prawych prostych. Proste w normalnych warunkach nie wyrządziłyby mu wielkiej krzywdy, ale półtora funta w dłoni Piotra przydało im morderczej siły. Jeden z ciosów wybił Besonowi szczękę. Beson zawył z bólu i usiłował przejść do zwarcia. Okazało się to błędem. Rozległ się chrzęst łamanego nosa i krew buchnęła mu do ust i na brodę. Ciekła po jego brudnym kaftanie. A potem poczuł przeszywający ból, gdy obciążona prawa pięść zamknęła mu usta. Beson wypluł ząb na podłogę i usiłował się wycofać. Zapomniał o przyglądających się strażnikach, którzy teraz obawiali się włączyć do walki. Nie pamiętał też już o swoim gniewie wywołanym zachowaniem młodego księcia i utracił wszelką chęć dania mu nauczki.

Po raz pierwszy podczas swego urzędowania jako główny strażnik Beson się bał.

Powodem nie był fakt, że Piotr bił go teraz, jak chciał. Zdarzały mu się już gorsze pobicia, chociaż nigdy z rąk więźnia. Nie, to wyraz oczu Piotra tak go przeraził. To spojrzenie króla. Bogowie, ratujcie mnie, to twarz króla – jego gniew pali niczym słoneczny żar.

Piotr rzucił Besona na ścianę, ocenił odległość do jego szczęki i zamierzył się prawą, wycelowaną do ciosu pięścią.

– Chcesz, żebym cię dalej przekonywał, śmierdzielu? – zapytał ponuro.

– Już nie – wymamrotał Beson ciężko dysząc. – Już nie, o, królu, miej litość, poddaję się.

– Co? – zapytał Piotr ze zdumieniem. – Jak ty mnie nazwałeś?

Ale Beson powoli osuwał się po zakrzywionej ścianie. Gdy zwracał się do Piotra „o, królu”, zrobił to podświadomie. Nie pamiętał potem, żeby tak powiedział, ale Piotr nie zapomniał nigdy.

Загрузка...