17

Roland… Sasha… Piotr… Tomasz. Została mi jeszcze jedna osoba, nieprawdaż? Jest bowiem piąta mroczna postać. Nadeszła pora, żeby pomówić o Flaggu, acz może się to okazać nieprzyjemne.

Niekiedy lud Delainu nazywał go Flaggiem Kapturnikiem; czasami po prostu Czarnym – bo chociaż jego twarz przypominała blade oblicze trupa, był on zaiste czarnym człowiekiem. Mówiono, że dobrze się trzyma, co było wyrazem zaniepokojenia raczej niż komplementem. Przybył do Delainu z Gar łanu za czasów dziadka Rolanda. W owych czasach był szczupłym, surowym mężczyzną około czterdziestki. Teraz, w końcowych dniach panowania Rolanda, wyglądał na szczupłego, surowego mężczyznę około pięćdziesiątki. Ale między tymi dwoma punktami w czasie nie minęło dziesięć lat ani nawet dwadzieścia, lecz siedemdziesiąt sześć. Niemowlęta, które bezzębnymi ustami ssały pierś matki, gdy Flagg po raz pierwszy pojawił się w Delainie, dorosły, weszły w związki małżeńskie, miały dzieci, zestarzały się i potraciwszy zęby zmarły w swoich łóżkach albo na kominie. A przez cały ten czas Flagg wyglądał, jakby postarzał się tylko o dziesięć lat. To magia, szeptano, no i oczywiście dobrze jest, gdy na dworze ma się czarnoksiężnika, prawdziwego specjalistę, a nie prestidigitatora, który zna sztuczki z monetami albo potrafi ukryć śpiącego psa w rękawie. Ale w głębi serca wiedziano, że we Flaggu nie ma nic dobrego. Gdy przechodził łypiąc spod kaptura swymi przekrwionymi oczami, Delaińczycy szybko znajdowali jakąś sprawę po drugiej stronie ulicy.

Czy naprawdę pochodził z Garlanu o rozległych horyzontach i uśpionych purpurowych górach? Nie wiem. Był to i nadal jest magiczny kraj, gdzie czasami latają dywany i gdzie świątobliwi mężowie wywabiają dźwiękiem fletu liny z wiklinowych koszyków, wspinają się po nich i znikają u ich szczytu, żeby już nigdy nie powrócić. Wielu poszukiwaczy wiedzy z bardziej cywilizowanych krain takich jak Delain i Andua udało się do Garlanu. Większość z nich znikła równie skutecznie i nieodwołalnie jak tajemniczy mistycy wspinający się po linach unoszących się w powietrzu. Ci zaś, którzy pojawili się znowu, nie zawsze wracali zmienieni na lepsze. Tak, Flagg mógł przybyć do Delainu z Garlanu, ale jeśli tak się stało, nie miało to miejsca za czasów dziadka Rolanda, ale o wiele, wiele wcześniej.

W rzeczywistości przybywał do Delainu niejednokrotnie. Za każdym razem miał inne imię, ale zawsze przynosił ze sobą takie same nieszczęścia i śmierć. Tym razem nazywał się Flagg. Poprzednio znano go jako Billa Hincha i był wtedy Lordem Królewskim Najwyższym Katem. Chociaż od tego czasu minęło dwieście pięćdziesiąt lat, matki wciąż używały jego imienia do straszenia niegrzecznych dzieci. – Jeśli natychmiast się nie uciszysz, to przyjdzie Bili Hinch i zabierze cię! – mawiały. Jako Lord Najwyższy Kat trzech najkrwawszych króli w długiej historii Delainu, Bili Hinch zakończył swym toporem życie setek, a niektórzy mówili, że tysięcy więźniów.

Przedtem jeszcze, czterysta lat przed Rolandem i jego synami, przybył jako śpiewak imieniem Brownson, który stał się bliskim doradcą króla i królowej. Brownson znikł bez śladu wywoławszy wielką i krwawą wojnę między Delainem i Anduą.

A przedtem…

No, ale po co to ciągnąć? Nie jestem pewien, czy mi na tym zależy. Gdy upłynie dostatecznie dużo czasu, nawet bajarze zapominają swoje opowieści. Flagg za każdym razem miał inną fizys i inny fach, ale dwie rzeczy zawsze pozostawały te same. Pojawiał się w kapturze, jak gdyby nie miał twarzy i nigdy sam nie zostawał z królem, lecz zawsze naszeptywał w mroku, wlewał truciznę do królewskich uszu.

Kim on naprawdę był, ten czarny człowiek?

Nie wiem.

Dokąd wędrował między swoimi wizytami w Delainie?

O tym też nie mam pojęcia.

Czy go ktokolwiek podejrzewał?

Tak, kilka osób – przede wszystkim historycy i opowiadacze bajek tacy jak ja. Podejrzewali, że człowiek, który teraz nazywał się Flagg, był już przedtem w Delainie i nigdy nie w dobrych zamiarach. Ale bali się mówić. Człowiek, który żył pośród nich przez siedemdziesiąt sześć lat, a wyglądał, jakby postarzał się o dziesięć, był niewątpliwie czarnoksiężnikiem; człowiek, który żył dziesięć razy, a może jeszcze dłużej… ktoś taki mógł być samym szatanem.

Czego chciał? Na to pytanie chyba potrafię odpowiedzieć.

Chciał tego, czego zawsze pragną ludzie źli: mieć władzę i używać jej do złych celów. Stanowisko króla nie interesowało go, bo głowy królów nazbyt często znajdowały się na pikach u zamkowych murów, kiedy coś poszło nie tak. Ale królewscy doradcy… ci, co knują w ukryciu… tacy ludzie zazwyczaj znikali niczym nocne cienie o świcie, gdy tylko zaczynał pracować topór kata. Flagg był chorobą, gorączką szukającą chłodnego czoła, które można by rozpalić. Ukrywał swe działania tak, jak ukrywał swoją twarz. A gdy pojawiały się większe kłopoty – jak to się zwykle dzieje po pewnym czasie – zawsze znikał niczym cień o świcie.

Później, gdy rzeź się już skończyła i gorączka minęła, gdy dokończono już odbudowę i znowu znalazło się coś godnego zniszczenia, Flagg pojawiał się także.

Загрузка...