List Wiktora D. do mnie
październik 1988, Warszawa
Witaj Basiu.
Bardzo Cię polubiłem. Ogromnie się cieszę, że Cię poznałem. Gdy na Ciebie patrzyłem, gdy Cię słuchałem, gdy wczuwałem się w Twoje przeżycia, nie bardzo mogłem sobie wyobrazić, co przeszłaś, nie byłem w stanie przewidzieć, jaką masz historię.
Tak, kilka dni temu przeczytałem Twoją książkę. Nie powiem Ci chyba nic nowego, jeżeli stwierdzę, że lektura Twego „Pamiętnika” była dla mnie prawdziwym wstrząsem. Nie mogę do dziś uwierzyć, że to Ty jesteś autorką – w podwójnym sensie: książki i tego, co ona dokumentuje. Nie potrafię Cię utożsamić z bohaterką tych wspomnień, tych zapisków. Jak bardzo jesteś inna, jaki olbrzymi szmat drogi zrobiłaś między 25 czerwca 1980 roku a dniem dzisiejszym. Podziwiam Cię, podziwiam ogromnie.
Kiedy czytałem Twoją książkę, dziwiła mnie lakoniczność komunikatów, dziwiło mnie również i to, że te jak gdyby ociosane zdania wywierają na moją wyobraźnię niesłychaną presję, że im ulegam, że robią z moją wyobraźnią, co chcą. Twoje zdania porwały mnie i to ja byłem narkomanem, to ja przegrywałem, to ja się odtruwałem, by znowu przegrać, to ja się podnosiłem na krótko, to ja kradłem, jeździłem po towar, byłem w więzieniu, byłem do szpiku kości samotny. To ja płakałem Twoim życiem, czułem Twoją bezsilność. Twoją bezwolność. Chciałem Ci pomóc i wtedy najbardziej czułem, że jesteś samotna te kilka lat temu, że nic nie potrafię zdziałać.
I nagle mnie opuściłaś. Nagle skończyłaś studia, nagle zaczęłaś pomagać innym, pracować w psychiatryku, nagle zaczęłaś mieć inne problemy, których nie rozumiałem, które opisałaś jeszcze bardziej lakonicznie.
Odnalazłem Cię dopiero w ostatnich zdaniach książki. Tam poczułem się znów blisko Ciebie, razem z Tobą (o tyle, o ile „razem” w ogóle jest możliwe). Chodzi mi o to, że znakomicie – moim zdaniem – wyważyłaś powściągliwość w części pierwszej, natomiast w części drugiej (po 25.06.1980) jest jej zdecydowanie za wiele. Tak jakbyś wstydziła się otwarcie, bez sztucznej skromności, powiedzieć o tym, jak stawałaś się inna. Ba, nawet o tym, jaka jesteś teraz, mówisz niewiele, zbyt mało. A przecież… a przecież jesteś wspaniałym człowiekiem, kimś zupełnie wyjątkowym. Basiu, opowiedz o tym odrobinę więcej, naprawdę odrobinę. Ty to potrafisz. Przecież potrafisz wyważyć swoją powściągliwość. Opowiedz ociupinkę więcej nie o swojej walce, o swoim poświęceniu, o tym, co Cię boli, czemu się przeciwstawiasz, opowiedz o swoim spokoju, o swojej samotności wypełnionej zgodą, o swoim współodczuwaniu tej części świata, która jest dobra, o swojej pogodzie i swojej słabości.
Namawiam Cię do tego, choć wiem, że to trudne, ale wiem też, że stać Cię na to, chyba że istotnie nie chcesz mówić o sobie ponad to, co uważasz za niezbędne. Niemniej jednak, gdybyś o tę drobinę wzbogaciła drugą część swojej książki, uczyniłabyś ją bardziej wiarygodną. I doprowadziłabyś mnie do drżenia, do mistyki, do Boga, na szczyt, na granicę, gdzie kończy się człowiek, a zaczyna się podziw, pokora i adoracja Tajemnicy życia, śmierci, upadku i miłości.
Miłości, którą kochasz, którą promieniujesz teraz, którą obdarowujesz tych, których spotykasz. Dlatego tak cieszę się, że Cię spotkałem.
Pisanie o czymkolwiek w tej chwili byłoby niestosowne wobec treści i uczuć, które przywołałem. Pozwól więc, że już pożegnam się z Tobą. Pozdrawiam Cię, Kochana Basiu, mocno i gorąco.
Wiktor